Odkąd przeprowadziliśmy się 10 km na południe mamy więcej zimy. Kiedy w centrum jest szaro i pada deszcz, u nas jest biało i pada śnieg. Kiedy w mieście kałuże, u nas bałwany…
Pierwsza prawdziwa, tegoroczna zima dociera do nas w połowie listopada. A wraz z nią pierwsze myśli o Mikołaju! Wstajemy rano, a za oknami śnieg! Bardzo dużo śniegu! Ogromnie, przeogromnie dużo! Siadam więc szybko do stołu i bez marudzenia, bez wybrzydzania i bez zwlekania, biorę się za śniadanie. Antoś też. Jednym okiem patrzę w miskę, a drugim łypię przez okno w poszukiwaniu świętego. Antoś mówi, że gdzieś tam jest i patrzy…, a skoro ON patrzy, to na pewno po to, żeby zobaczyć, czy ładnie jem! Wszystko notuje w swoim kajeciku i potem wie, kto zasłużył na prezent, a kto nie. Może stoi gdzieś za drzewem, może za krzakiem… Nie wiadomo. Ale jest na pewno! Tak bardzo chciałbym go zobaczyć, że w końcu nie wytrzymuję i staję na krześle. Rozglądam się wszędzie, wytężam wzrok, ale Mikołaja nie widać. Może już sobie poszedł. Jednak na wypadek, gdyby kręcił się jeszcze w pobliżu, będę dziś bardzo grzeczny.
Zaczął się właśnie długi, listopadowy weekend. Przed nami trzy dni wolnego. Antoś o 7:00 rano pojechał rano na biwak zuchowy, a my jedziemy do Gdyni po Babcię Tesię! Hurrra! Hurrra! Uwielbiam Prababcię Tesię! I uwielbiam to, ze do nas przyjedzie! I uwielbiam to, że jest tyle śniegu! I to, że idziemy na pierwsze w tym roku sanki! Maniuta jedzie w wózku (jeszcze nie dorobiła się zimowego powozu), Tata, Babcia i Mama idą na nogach, a ja śmigam na sankach. I ciągnącym mnie siłaczom, nie daję ani chwili wytchnienia! Jak już zasmakowałem …Przeczytaj cały wpis