Kombinuję ile wlezie, ale w zasadzie wszystko wiem

W końcu nadrobię zaległości, pouzupełniam brakujące dni, odpowiem na komentarze, maile i wiadomości na facebooku. Wstawię zaległe zdjęcia do galerii i powiem, czym się teraz bawię. Ale jeszcze nie dziś. Nie wiem, jak to się dzieje, ale czas ucieka mi przez palce i normalnie, po ludzku nie nadążam.

Zaczął się kolejny tydzień. Wstaję bardzo wcześnie i budzę resztę ekipy. Euthyrox, siusiu na nocnik, ubieranie, śniadanie, mycie zębów… dzień jak co dzień. Tata odprowadza nas do samochodu. Nas, czyli Antka, Mamę i mnie. Kierunek przedszkole. Odstawiamy Antosia do sali i śmigamy na Jasień po Szymcia i Ciocię Anetkę. Lubimy to wspólne podróżowanie do Skarszew. Dzisiaj z niespodziankami… Mama z Ciocią się zagadała i pojechała zupełnie nie tam gdzie trzeba, dookoła, na Warszawę, do Pruszcza, na Pszczółki… eh. Mieliśmy zapas czasu i wykorzystaliśmy go do zera, a nawet do -15, bo tyle się właśnie spóźniliśmy na muzykę.Droga do SkarszewNa całe szczęście muzyka trwa aż 45 minut, a nie tylko 30, jak w turnusie. Mamy jeszcze czas na dzikie szaleństwo, tańce, granie na instrumentach i spotkanie z Przyjaciółmi. A jest ich tu sporo – Adaś, Mateuszek, Maksi, Jasiek, no i my – Szymek i ja. Jest jeszcze jeden chłopczyk, ale nie zdążyliśmy się sobie przedstawić. Muzyka, jak zawsze jest ekstra, a pan Mateusz niezastąpiony. Nie wiem, czy już Wam wspominałem, ale powiedział, że przyjmą mnie do zespołu, jak będą potrzebować gitarzysty 😉

Zostałbym jeszcze na muzyce, ale muszę iść na kolejne zajęcia. Po raz pierwszy od bardzo dawna – czyli od jakiegoś miesiąca, mam zajęcia z p. Kasią. Hurrra! Hurrra! Hurrra! Strasznie rozrabiam. Wstaję, czworakuję, zrywam zwierzaki z maty, ściągam pudełka i worki z półek, otwieram szafki… robię głównie nie to, co trzeba. To dlatego, że dawno mnie tu nie było i muszę pozwiedzać stare kąty, sprawdzić co się zmieniło (np. kolor ściany), skontrolować, czy niczego nie brakuje (a brakuje jednego biurka), zobaczyć, czy coś nowego przybyło. Zamiast tego powinienem jednak wskazywać „takie same”.

Nauka "takie same"

Nauka „takie same”

Pani Kasia sprawdza, czy ogarniam już ten temat, a ja mam niezłą zabawę. Kiedy pokazuje mi piłeczki – dwie żółte i jedną niebieską, a ja mam wskazać „takie same”, to biorę obojętnie którą, rzucam i wołam „ba” (czyt. bam) i cieszę się z tego bardzo. Dopiero na koniec pokazuję, że wszystko wiem i wszystko rozumiem i bezbłędnie wskazuję odpowiednie przedmioty. Skoro umiem, to… jeszcze jedne zajęcia przeznaczymy na „takie same”, a potem bierzemy się za coś zupełnie nowego.

Zabawa makaronem

Zabawa makaronem

Następne zajęcia mam w Sali Doświadczania Świata. Też mnie tu wieki nie było, i strasznie stęskniłem się za p. Sylwią. Dzisiaj bawię się w archeologa i spod warstwy tartej bułki wykopuję sekret, czyli światełka ukryte pod szkiełkiem.

Na samym końcu mam rehabilitację. Trenuję dziś wspinaczkę po drabinie i chodzenie na wysokościach. Wyższa szkoła jazdy! Ale idzie mi całkiem nieźle. Nie licząc tego, że czasem się buntuję, załamuję, zwijam w kulkę i udaję że mnie nie ma. Znów kombinuję. Zamiast dojść do przynęty, zginam się w pół i próbuję rozciągnąć… podobno, jak ktoś bardzo potrzebuje czegoś dosięgnąć, to może się wydłużyć. Ja potrzebuję dosięgnąć bez chodzenia, więc się wydłużam i wydłużam. Niestety nic z tego, aż taki długi zrobić się nie mogę. No to krok. I jeszcze jeden.

I po zajęciach. Szymcio już na mnie czeka, a razem z nim Mati (profesor), który właśnie przyjechał na swoje zajęcia (jutro będziemy się dłużej widzieć, bo mamy razem muzykę). Zjadam przekąskę i ładujemy się do auta. Kierunek Gdańsk.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *