3. etap Biegowego Grand Prix Dzielnic Gdańska

Powiem Wam… wow! Naprawdę wow! Ale od początku…Wstaję rano, łykam euthyrox, ubieram się i siadam do śniadania. Mama trochę przekombinowała, dając mi tyle samo liofilizowanych owoców leśnych, co malin, także nie bardzo mi to wchodzi. Próbuje od Mamy pierwszą, drugą, trzecią, czwartą, piątą łyżeczkę i cały czas coś mi tam nie pasuje. Ostatecznie stwierdzam, że nie chcę jeść malinowej Jogobelli (bo ta malinowa ma jakiś inny niż zwykle smak), tylko truskawkową. Mama zabiera miseczkę do spiżarni. Do różowej do żółtej przelewa większość miksu (płaska łyżeczka liofilizowanych malin, płaska łyżeczka liofilizowanych owoców leśnych, jeden naturalny Bio Jogurt Milbona i jedna malinowa Jogobella), na wierzch, bez mieszania, wrzuca całą truskawkowo-poziomkową Jogobellę. Podaje mi, a ja opróżniam miseczkę do zera. Zjem, nie zjem, wyczuję, nie wyczuję, wypatrzę, nie wypatrzę, to istna rosyjska ruletka. Nigdy nie wiesz, jak się to skończy.Po śniadaniu się rozdzielamy. Tata odbiera Antosia od Babci A. i zawozi Marysię do Babci B. Razem z Antosiem jedzie na marsz na orientację na Wersteplatte. My tymczasem jedziemy na nabożeństwo do naszego kościoła. Tym razem lądujemy tu o 9:30. Niestety w czasie wakacji, podczas pierwszego z dwóch nabożeństw, nie ma zajęć dla Odkrywców, które tak bardzo lubię. Trochę szkoda.Półtora godziny później, kiedy nasze spotkanie się kończy, podchodzi do mnie pani Krysia ze swoją siostrą. Choć codziennie widujemy się w przedszkolu, to dla mnie wielka radość i wspaniała niespodzianka. Cieszę się ogromnie, że się tu spotykamy. Dziś mam napięty grafik, także niestety nie mogę zostać zbyt długo. Witam się z panią Krysią, żegnam się z panią Krysią i lecę do auta. Jedziemy na 3. etap Biegowego Grand Prix Dzielnic Gdańska. Tym razem będziemy biegać po Strzyży, czyli niedaleko mojego starego domku. Parkuję pod moim byłym blokiem, pod moją była klatką i maszeruję z Mamą w stronę ulicy Grunwaldzkiej. To odcinek o długości ok 1,2km. Kiedy docieramy na miejsce trwa jeszcze bieg główny, a do mojego startu jest ponad godzina. Jednak dzisiaj musiałem być tu szybciej, żeby zdążyć odebrać pakiet startowy – numerek, agrafki (muszę pomyśleć o kupieniu pasa do przypinania numerków), krążki ryżowe i kupon konkursowy.Zgoda podpisana, wszystko odebrane. Mama pyta, jak chcę zakończyć zdanie na moim kuponie. Zdanie zaczyna się jakoś tak… „Podczas tego etapu chcę…”, a ja dopowiadam „…zrobić dwa kółka”. Tak sobie zakodowałem z Gdańskich Biegów Leśnych, że moja grupa wiekowa robi dwa kółka, że nawet teraz o tym pamiętam. Koło depozytu, gdzie wrzuca się wypełnione kupony, spotyka mojego Przyjaciela Szymka, jego brata Kubusia oraz Ciocię Anetkę i Wujka Sebę. Miło jest spotkać swoich, w tak wielkim tłumie. Jednak nie zostaję przy nich zbyt długo, bo zaraz mi się przypomina drzewo, na które wspinały się dzieci i na które ja też chciałbym się wdrapać. Bardzo lubię chodzić po drzewach. Mam to po mojej Mamie, która już jako mały Kajtek, wspinała się na drzewa, zwisała z nich i skakała niczym małpiszon. Zanim rozpoczną się biegi dziecięce, trzeba się trochę rozruszać. Ja się trochę rozgrzałem, kiedy szedłem tu spod mojego starego bloku i rozciągnąłem wspinając na drzewo, ale i tak jeszcze poćwiczę. Niech moje ciało będzie gotowe! Zaczynają się biegi najmniejszych z najmniejszych. Idziemy ustawić się wzdłuż trasy, żeby kibicować każdemu dzielnemu zuchowi, który podjął wyzwanie. Bardzo lubię dawać wsparcie i pomagać dzieciakom w pokonywaniu własnych słabości, a powiem Wam, że taki doping potrafi wykrzesać siły nawet z najbardziej zmęczonych nóżek. Czekając na pierwszy bieg, spotykamy Ciocię Beatkę, która przyjechała tu razem z Leną i Polą. Im też będę kibicował. Pobiegły już Brzdące Dziewczynki i Brzdące Chłopcy (wśród nich Kuba). Pobiegły Maluszki Dziewczynki (wśród nich Lena i Pola) i Maluszki Chłopcy (wśród nich Szymcio). Czas na mnie. Ustawiam się na linii startu i już zaraz pobiegnę w siną dal.Mama cały czas biegnie przy mnie. Droga jest zbyt długa, ludzi zbyt dużo, a biegnąca wzdłuż trasy ulica Grunwaldzka, zbyt ruchliwa, żebym pobiegł całkiem sam. Mama ledwo zipie, ale daje jakoś radę. Ja też daję, choć muszę Wam powiedzieć, że ten dystans jest naprawdę zabójczy! Ponad 700 metrów, to nie przelewki. Dwa razy schodzę na kilka sekund na pobocze żeby odsapnąć, z cztery razy zamieniam bieg na chód, ale i tak, większość trasy przebiegam, co jest naprawdę niebywałym osiągnięciem. To, co pozwala mi biec, nawet wtedy, kiedy nie mam już siły, to doping, to wsparcie, które dają mi uczestniczący w tym wydarzeniu ludzie – organizatorzy, wolontariusze, fotografowie, których mijam na trasie, kibice, czy zwykli przechodnie. Swoimi oklaskami i dobrym słowem, dodają mi skrzydeł. Zbliża się ostatni odcinek, dobiegam powoli do parku i już zaraz skręcę w jedną z jego alejek. Z oddali słyszę wydobywające się z głośników słowa: „Czekamy na jeszcze jednego zawodnika. Czekamy na Stasia.” i po chwili cały park, jak jeden mąż skanduje głośno „STA-SIU, STA-SIU, STA-SIU”, a ja biegnę, ile sił w nogach. Tuż przed metą kibicują mi moje Przyjaciółki – Lenka i jej siostra Pola, a razem z nimi Wujek Adam i Ciocia Beatka, która nagrywa mój piękny finisz.

Jestem tak bardzo szczęśliwy, że ciężko opisać to słowami. Pokonuję swoją niemoc, mobilizuję wiotkie mięśnie, biegnę! Obok, trzymając mnie za rękę biegnie Mama, wzruszona, uśmiechnięta i bardzo dumna. Dałem radę! Dałem radę! Dobiegłem do mety! Jestem padnięty, ale zadowolony. Zbieram gratulacje od Przyjaciół i idę odebrać zasłużony medal. Po biegu miałem jeszcze zostać żeby powspinać się na drzewo, pobawić na placu zabaw, poskakać na dmuchańcu, zjeść naleśniki ze słoika, spędzić czas z Przyjaciółmi, poczekać na losowanie nagród, pokibicować starszakom, ale… nie mam już na nic siły. Jedyne o czym marzę, to:

  • przejechać się autkiem. Niestety nie wzięliśmy ze sobą pieniędzy, także Mama mówi, że następnym razem. Na szczęście pojawia się chłopiec ze swoją mamą i dają mi się karnąć, sami z siebie proponują, żebym się kawałek przejechał. To bardzo miłe z ich strony.
  • pić, pić i pić. W drodze do samochodu opróżniam całą butelkę.
  • wrócić do domu.

Idąc z powrotem do samochodu jestem tak wyczerpany, że proszę Mamę, żeby poniosła mnie choć parę metrów. Mama też jest padnięta, ale parę metrów daje radę.

W domu odzyskuję siły i biorę się za to, co oprócz biegania lubię najbardziej. Mieliśmy zrobić dla Taty ciasto, ale zamiast ciasta biorę się za całkowicie samodzielne przygotowanie kaszki: wyciągam miskę z szafki, nalewam do niej mleko, wstawiam do mikrofali i podgrzewam. Otwieram kaszkę, wsypuję do miski i mieszam. Stawiam na stole i zajadam. Zaraz po kolacji idę do łazienki. Robię siusiu, myję ręce, buzię i zęby. Idę do pokoju, ubieram piżamę i schodzę do Mamy żeby poprosić ją bajkę na dobranoc. Jest dopiero 15:00, ale tyle się dzisiaj wydarzyło, że mam wrażenie, że to już pora spania. Mama puszcza mi „Pioruna”. W między czasie, do domu wraca Tata, Antoś i Marysia. Mógłbym zostać już w tym łóżku, ale Rodzice wyciągają mnie na wspólne zdjęcie z okazji Dnia Taty.Zaraz potem jedziemy na pizzę. Jestem bardzo głodny! Tak głodny, że wybieram sobie danie z restauracyjnego menu. Stawiam na pizzę Topolino z salami. Tata zamawia, ale ja… wolę jednak mój słoik. Na szczęście Mama jest przygotowana i za moimi plecami robi swoją miksturę. Teraz każdy jest zadowolony. Każdy je to, co lubi. Wracamy do domu. Pięć godzin temu byłem gotowy do spania, ale teraz, kiedy dochodzi 20:00 nie jestem ani gotowy, ani zmęczony. Radośnie rozrzucam po ogrodzie szyszki, które Tata przed chwilą pozbierał, biegam i skaczę. Zbieram szyszki, które radośnie rozrzuciłem, kopię piłkę i ganiam Marysię.W końcu wychodzę z Mamą, Marysią i Figą na wieczorny spacer, podczas którego zbieramy kwiatki dla Taty. Może teraz sen już przyjdzie?


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *