Wczoraj…
…wszystkie plany wzięły w łeb. Miałem spotkać się z moimi kumplami bliźniakami, ale pogoda pokrzyżowała nam plany i nic z tego nie wyszło. Innym razem. Ćwiczeń też żadnych nie miałem, przynajmniej nie na zewnątrz, bo w domu owszem. Ćwiczyłem wstawanie. Podpierając się o Mamy nogę, wiadro, taborecik, prostowałem się do pionu używając mięśni brzuszka i siły kręgosłupa. No i się udało. Nie raz, nie dwa, dużo. Co prawda, na ogół zaraz leciałem… albo na pupę, albo na buźkę, ale czuję, że mam moc. Coraz lepiej mi idzie, coraz bardziej chcę.
Na zachętę Mama „gra” mi na kazoo. Podoba mi się, więc wstaję żeby lepiej słyszeć…, a może nie podoba mi się , więc wstaję żeby je Mamie zabrać 😉 Drugi pomysł, to balon wiszący pod lampą i mały taborecik. Jednak nie do końca się sprawdza, bo patrząc wysoko w górę, znów mam moje rypacze, czyli okropne ataki.
Jest środa…
…u jednej z moich Cioć rodzi się przecudowne Maleństwo – malutka Milenka. A jeszcze wczoraj będąc w odwiedzinach, widziałem ją u Cioci w brzuszku. Witaj Kruszynko! Gratulacje dla całej Trójki!
Chętnie bym pospał – jak w każdą środę, ale muszę wstawać bardzo wcześnie – jak w każdą środę. Rodzice zawsze robią na opak. Chcę spać, każą mi wstawać, chcę wstawać, oni by pospali. Niestety mają przewagę liczebną i jak oboje chcą żebym wstał, to nie mam wyjścia. Wstaję i… siadam. Jak zawsze zaczynam dzień od nocnika. Jestem nocnikowym mistrzem! Serio. Siadam i wiem do czego ten fotel służy. Zawsze jest sukces. Niby to normalne, ale duma mnie rozpiera. A Rodziców i Antosia jeszcze bardziej. Za każde powodzenie jest wielka radość i wielkie brawa. Aż się chce.
Mama, Antek i ja. Siedzimy w samochodzie. Tata macha na do widzenia i zmyka do pracy. My też zmykamy. Najpierw do przedszkola, potem do Skarszew.Zaczynam od rehabilitacji z p. Anią.
Równowaga mi się przyda do nieupadania, a to dość istotne. Chociaż przyznam, że tęcza, która powstaje na moim czole wygląda imponująco. Codziennie dochodzi nowy kolor, codziennie jakiś się zmienia. Kto nie próbuje, ten nie ma. Chodzenie bokiem (jak niedźwiedź) idzie mi bardzo dobrze, więc zaczynamy pracować nad chodzeniem przodem (jak człowiek). Już się nie mogę doczekać mojego pchacza! Ajajaj! Będę pchał i szedł naprzód. Ku wielkiej przygodzie!
Przerwa. Przekąska – dziś po raz pierwszy miks jabłkowo – bananowo – twarogowy i z pełnym brzuszkiem maszeruję na zajęcia do p. Michała. Dalej ćwiczymy wkładanie klocka do odpowiedniego otworu. Choć zadanie pozornie łatwe, wcale takie nie jest. Dziurek dużo, a on pasuje tylko do jednej.
Idzie mi troszkę gorzej niż przedostatnio, ale się nie zrażam. W nagrodę za wytrwałość mogę poszaleć z młotkiem.
Ostatnie zajęcia mam z p. Kasią. Odkąd w sali wisi kolorowa mata, ze zwierzątkami ciężko mi się skupić na czymkolwiek innym. Strasznie mi się ona podoba. Jednak Mama uzgadnia z panią żeby chować ją przed moim przyjściem, a wyciągać dopiero na koniec, jako nagrodę. Stanowczo się nie zgadzam, mata jest ekstra i chcę ją widzieć cały czas. Chociaż faktem jest, że inne atrakcje przygotowane przez p. Kasię też są warte uwagi – np. instrumenty. Najpierw gram na prawdziwych, później na „chałupniczych”. Wszystkie są fajne.
Była praca fizyczna, była umysłowa. Czas się zrelaksować u kumpla Mateuszka.
Staszek, ile nowych rzeczy już potrafisz! Dzielny chłopak! 🙂
Dziękuję. Staram się jak mogę, żeby mieć się czym pochwalić 🙂
super! 🙂 coraz lepiej mu idzie 🙂 oby tak dalej
Dziękuję! Guzy są, ale jest i radość!
Stachu 🙂 Gratulacje i oby tak dalej 😀
Dzięki! Będę się starał!