Tak to jest, że w moim przedszkolu maluchy naprawdę są maluchami i w związku z tym, nie wychodzą na spacerki, ani nie jeżdżą na wycieczki. Wszystkie atrakcje jakie mają je spotkać, spotykają je tu, na miejscu. Zabawy, bale, przedstawienia – wszyscy przyjeżdżają do przedszkola. Ale kiedy mija pierwszy rok i Maleństwo, zamienia się w Tygrysa, to przychodzi czas, aby wyrwać się z przedszkolnych murów i powędrować w świat. I tak 22. września jadę na pierwszą wycieczkę! Rodzice zestresowani i podekscytowani. Ja z plecakiem na plecach i uśmiechem na buzi – radosny i gotowy. Mieliśmy jechać do Osic, do Wiejskiej Zagrody, ale… okazuje się, że pogoda nam nie sprzyja. Pada i wieje, i zimno, więc panie przedszkolanki kierują autokar w stronę centrum Gdańska i zamiast na wieś, jedziemy do miasta, do kina. Nie licząc dawnych czasów, kiedy jako mały bobas chodziłem z Mamą na filmy dla rodziców z małymi dziećmi, w kinie jestem pierwszy raz. Po raz pierwszy na bajce. Ale tak samo, jak wówczas, kiedy chodziłem na seanse w Multibabykino, tak i teraz… nie oglądam, nie przeszkadzam, nie uciekam. Siedzę cichutko i śpię! Tak, tak po raz kolejny nie przyszedłem na film, tylko do kina. Ale cóż się dziwić. Jest ciemno, jest noc. A jak jest noc, to się śpi 😉
Po tygodniu pełnym ciężkiej pracy, trzeba się zrestartować. A gdzie człowiek lepiej odpocznie niż u Babci? No nigdzie! U Babci jest najlepiej! Dlatego na weekend jadę do swojej. Razem z Forestem idziemy na spacer do lasu, kopiemy i grabimy w ogródku, oglądamy bajki i odpoczywamy. Problemów nie sprawiam żadnych. Jestem głodny, to wołam że chcę jeść i mówię na co mam ochotę. Ponieważ moja dieta pochodzi głównie ze słoiczków, to przywożę je ze sobą, więc nie trzeba dla mnie gotować. Kiedy wracam zmęczony po spacerze, wchodzę na kanapę, przytulam Szczurka, przykrywam się kocykiem i zasypiam. Nigdy się nie nudzę. Albo koloruję, albo rzucam Forestowi patyk i koło, albo karmię domowe zwierzaki, albo oglądam książeczki. Kiedy chcę siusiu, idę do kibelka. Jem sam. Myję się sam. Wieczorem szybko zasypiam. Budzę się wcześnie, ale skoro Babcia chce jeszcze pospać, to i ja przysypiam i wstaję dopiero o 10:00. Wnuk na medal. Tak, to ja! 😉
To teraz o tym, dlaczego przez trzy dni nie było mnie w przedszkolu. Nie byłem chory. Nie byłem na wagarach. Nie wyjechałem na wycieczkę. Ale… przez trzy dni – od środy do piątku jeździłem do Skarszew…
W środę, 28. września jadę na próbę do wsi Więckowy. To tu, za dwa dni będę występował na scenie jako reprezentant Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Skarszewach. Razem z Justyną ćwiczę efektowne wchodzenie na scenę, śpiewanie „Puszka Okruszka” i ukłony. Idzie nam świetnie. Tekst znam i pod warunkiem, że nie rozproszą mnie kolorowe, migające światełka, ani brawa, ani goście siedzący na widowni, będzie dobrze.W czwartek jestem w Skarszewach na moich cotygodniowych zajęciach, no a w piątek wypełniam moją szczególną misję i wychodzę na scenę! Tak, tak. Przygotowywałem się do tego dnia od dawna. Słuchałem „Puszka Okruszka” w samochodzie i w domu, w wakacje śpiewałem go na próbach z Justyną i z Rodzicami też ćwiczyłem. Słowa i melodię mam opanowane tak bardzo, jak tylko mogę. A wszystko po to, żeby na końcu zjadła mnie trema! Przyrzekam! Na każdej próbie dałem czadu, w drodze na 20-lecie PSOUU w Skarszewach (tak przy okazji… wygraliśmy! Mój ulubiony ośrodek został liderem 25-lecia PFRON) śpiewam w samochodzie, ale kiedy dojeżdżamy już do celu, kiedy publiczność siedzi na swoich miejscach i wita mnie głośnymi oklaskami… pękam! To znaczy zachowuję się jak trzeba… tańczę, uśmiecham się i kłaniam, ale jakoś mało śpiewam! A jak już śpiewam to daleko od mikrofonu, więc podobno niewiele słychać. Ale to nic! Owacje i tak dostaję i schodzę ze sceny z przekonaniem, że dałem z siebie wszystko. I Mama, mimo że tylko kilka słów z całej piosenki słyszała, jest ze mnie bardzo dumna. I tu miałem wrzucić Wam filmik i pokazać jak mi poszło, ale jak pech to pech! Mama podłączyła na noc aparat do ładowarki, ale ładowarki już nie wsadziła do gniazdka i po 30 sekundach, aparat odmawia współpracy. Filmu nie ma i nie będzie.
No i znów mamy weekend! Być może ostatni ciepły w tym roku, więc trzeba go wykorzystać na maksa. W Toruniu już byłem, to fakt. Cały długi tydzień mieszkałem, zwiedzałem, bawiłem się, poznawałem, spacerowałem, a nawet lizałem lody! I te lody tak bardzo zapadły mi w pamięć, że nawet teraz, po dwóch miesiącach, czasem je wspominam i ni z gruszki ni z pietruszki mówię Mamie na przykład, że „Mmm, dobre lody w Toruniu. Jak jogurcik!”. Dlatego, kiedy Ciocia Dorotka proponuje nam wspólny (razem z Jaśkiem i Wujkiem Maćkiem) wypad na jeden dzień do Torunia, natychmiast się godzimy. A nuż znowu się skuszę… Toruń znamy już prawie jak własną kieszeń, więc byliby z nas wspaniali przewodnicy, gdyby nie to, że w głowie nam tylko zupa serowa (a dokładniej w Mamy głowie) i lody (we wszystkich głowach). Zamiast oprowadzać, jemy więc obiad (od razu przypomina mi się pies, którego wyprowadzałem tu w wakacje), a potem śmigamy na lody do Lenkiewicza i jak za sprawą czarodziejskiej różdżki (bo od dawna nie próbuję niczego nowego, a co gorsza przestałem jeść to nowe, które zdążyło już mi zasmakować), liżę lody! Antosiowych nie próbuję, a w sumie szkoda, bo to ten smak, który tak mi podpasował w wakacje, ten który smakuje jak jogurcik (choć jagodowych jogurtów wcale nie jadam). Za to liżę lody od Mamy – orzech z figą. Całkiem niezły! Tym razem oprócz lodów, jeszcze coś mocno chwyta mnie za serce! Toruńscy muzycy! Nie mogę się im oprzeć. Przystaję, patrzę, słucham, zagaduję, wytupuję nóżką rytm, uśmiecham się, biję brawo. Było ich trzech, każdy z nich inna krew i inny instrument – jeden na skrzypcach, jeden na kontrabasie i jeden na gitarze.
Z pierwszym nawiązuję tylko kontakt wzrokowy. Za to pozostała dwójka zapadnie mi w pamięć na długo i ja im pewnie też. Najpierw kontrabasista. Urzekł mnie totalnie! Gra, tupie, gwiżdże. W jego repertuarze sama dobra muza i pozytywne wibracje. Aż mi nóżka sama tupie, a buzia się śmieje. Podchodzę, patrzę, schylam się i sprawdzam skąd płyną te ciepłe nuty. Strun też dotykam. Najpierw spontanicznie, potem za przyzwoleniem.
Jestem oczarowany i sam chyba też trochę oczarowałem, bo Tomek powiedział mi na odchodne: „Na długo Cię zapamiętam Staszku”. I vice versa! Fajny z Ciebie gość.
Mój kumpel Jasiek też się dał zahipnotyzować i ponieść muzyce. I tak jak ja, nie może się powstrzymać i łapie delikatnie za drgające struny. Ciekawość to pierwszy stopień do wiedzy!Długo stoimy przy Tomku i słuchamy płynącej muzyki, ale przecież mieliśmy zwiedzać, dlatego choć z trudem, ruszamy w dalszą trasę. Mam stara się szybko przeprowadzić mnie obok pana z gitarą, żebym przypadkiem go nie zauważył i znów nie zabalował, ale mi muzyka nie umknie! A już na pewno nie dźwięki gitary. Obserwuję najpierw z daleka…… potem coraz bliżej, aż w końcu siedzimy razem na jednym schodku i gawędzimy. Na przykład o tym, że lubię gitarę i że mam swoją w domu. Wspólna miłość otwiera przede mną kolejne drzwi i już po chwili gramy na jednej gitarze. Pan łapie chwyty, ja szarpię struny. A potem specjalnie dla mnie, choć mówi, że to nie jego repertuar, gra „Pieski małe dwa”. Całkiem nieźle trafił, bo lubię tę piosenkę. Choć mógł też trafić lepiej wybierając ze swojego repertuaru, bo ulubionych piosenek, takich dorosłych mam bardzo dużo! Ale o tym, innym razem.
O zupie było, o lodach też i o muzykach, do których mam słabość też. Ale przecież Toruń ma dużo więcej do pokazania! Jednak, kiedy przyjeżdża się tylko na jeden dzień, to niewiele więcej można zobaczyć, bo czasu jest potwornie mało! Z miliona atrakcji, które na nas czekają, wybieramy tylko dwie – przejażdżkę na osiołku i spacer nad Wisłą.
Cały Toruń przewędrowałem na własnych nogach. Ale teraz moje nóżki są już bardzo zmęczone i przyszła pora na chwilę wytchnienia. Dobrze, że Mamy nigdy się nie męczą.I to już naprawdę, naprawdę ostatnia wiadomość. W tym roku w naszej przedszkolnej grupie pojawił się ktoś zupełnie nowy, ktoś, kogo do tej pory z nami nie było – Tygrysek! I każdy kto jest bardzo grzeczny ma szansę na bliższe poznanie Tygryska i zabranie go do domu. I tak, kiedy wracam do przedszkola po weekendzie, 3. października okazuje się, że jestem najgrzeczniejszym przedszkolakiem i za swoją pomoc pomoc przy sprzątaniu, zabieram Tygrysa na noc do siebie! Rozrywki ma zapewnione! Razem oglądamy bajkę o „Peppie Pig”, razem czytamy o „Billym i tajemniczym kocie”, razem śpiewamy i razem śpimy.
PS Od nieszczęsnych zajęć, o których ostatnio pisałem, minęły 3 tygodnie. Powoli się stabilizuję, ale nadal… kiedy otwieram drzwi od korytarza z gabinetami terapeutycznymi, chowam się i mówię że się boję. Nie chcę wchodzić do pokoju terapeuty. Ciągle pytam o Mamę i chcę żeby była przy mnie. Kiedy przychodzę na zajęcia, jestem smutny i nieufny nawet do osób, które dobrze znam. Wydaje się jednak, że najgorszy etap mam już za sobą, czyli dwugodzinne zajęcia, z których 20 minut przepłakałem, 40 przesiedziałem na Mamy kolanach, a kolejne 60 sprawdzałem, czy Mama nie wyszła z gabinetu, tj. odwracałem się i spoglądałem na Mamę i Marysię bawiące się na podłodze, a kiedy się upewniłem że nadal przy mnie jest, mówiłem: „jest Mama” i pracowałem dalej. Po zakończonych zajęciach, kiedy Mama zapytała dlaczego tak płakałem, mimo że o pani E. nie rozmawiamy, mimo, że od trzech tygodni jej nie widziałem, odpowiedziałem tylko: „Edyta”. Ale światełko w tunelu już widać. Mam nadzieję, że to nie pociąg! Trzymajcie kciuki i myślcie o mnie ciepło!