Choć ostatnio niewiele się zmienia, jedzenie to nadal gorący temat w naszym domu. Każdego dnia, Rodzice podsuwają mi bardziej lub mniej znane mi dodatki (nasionka, sproszkowane owoce, warzywa i glony, jogurty i serki). Niektóre z nich polubiłem na tyle, że nie muszą mnie już do nich namawiać – tak jest w przypadku wielu serków waniliowych, nasionek chia, czy naturalnego jogurtu dodawanego do malinowej lub truskawkowej Jogobelli. Są jednak takie, do których nadal podchodzę niechętnie, których nie chcę spróbować, a spróbowane nieświadomie po prostu mi nie smakują. Tak jest właśnie dzisiaj. Mama szykuje mi na śniadanie cały kubeczek bananowej Jogobelli, z niewielkim dodatkiem malinowej, a ja dosypuję nasionka chia. Nieświadomy tego, że w misce kryją się jogurtowe banany, próbuję. Nie za bardzo mi to pasuje, krzywię się i mówię, że jest niedobre. Jednak po rozmowie z Mamą, daję się przekonać i zjadam całą porcję, po czym stwierdzam, że było smaczne. I to jest naprawdę ekstra. Nawet nie to, że było dobre, ale to, że spróbowałem, że się nie poddałem. Słowa mają moc. Słowa przekonują mnie do tego, żeby podejmować kolejne wyzwania i pokonywać mój strach przed tym, co nowe.Po śniadaniu jedziemy na turnus. Mama idzie ze mną na pierwsze zajęcia indywidualne, ale niestety, tym razem zamiast pracować, siedzę obrażony. Eh, trzeba było zostać w domu i dłużej pospać.
Na szczęście na kolejnych spotkaniach pracuję już bardzo ładnie. Na sportowych zajęciach Socatots i grupowej rytmice, daję z siebie wszystko, podobnie – na indywidualnej terapii z Iwoną i Asią. Nie będę Wam opisywał każdego szczegółu związanego z dzisiejszymi posiłkami, ale zdradzę Wam to, co najważniejsze. Oprócz porannego sukcesu związanego ze zjedzeniem jogurtu bananowego, mam dla Was jeszcze trzy rzeczy, którymi chciałbym się Wam pochwalić. Podczas przerwy na turnusie zjadam naleśniki z ogromną ilością nasionek chia. Wiem, wiem, znam je i lubię, i sam chętnie je sobie wsypuję do miski, ale nigdy w takiej ilości. A wierzcie mi, że ilość też ma znaczenie. Kolejne dwa sukcesy, wydarzają się u naszych Przyjaciół Inglotów (Blanki, Malwinki, Cioci Ani i Wujka Michałka). Odwiedzam ich po moich turnusowych zajęciach i właśnie tam, dopada mnie mały głód. Najpierw zjadam obiad, a w nim amarantus, proso i nasionka chia. Jest ich bardzo dużo! Rozmawiam z Mamą i pokazuję, które nasionka mi wrzuciła, trochę narzekam, że jest ich za dużo i że nie lubię prosa i amarantusa, ale ostatecznie, po przegadaniu tematu, zjadam wszystko. Akceptuję, że nie zawsze jest tak, jakbym chciał, że czasem to ja muszę ustąpić, że muszę próbować, żeby kiedyś ze smakiem i bez lęku jeść to, co dzisiaj jest daleko poza moimi możliwościami. Deser, to ostatni jedzeniowy sukces dnia dzisiejszego. Po raz pierwszy w życiu, zjadam świadomie (raz lub dwa jadłem nieświadomie) serek waniliowy Świeżuch, prosto z pudełka. Ale to nie koniec! Nie dość, że serek jest dla mnie nowy, to jeszcze, po spędzeniu kilku godzin w cieple, ma zupełnie inną konsystencję, niż do tej pory. Zamiast być gęsty, tak jak lubię, jest bardzo rzadki, tak jak nie lubię. Tak rzadki, że spływa z mojej łyżeczki. Jednak z pomocą Mamy i Cioci Ani, udaje mi się pokonać tę trudność. I wiecie co? Okazuje się, że konsystencja serka, nie zmienia jego smaku. Jest dobry! Wracając od Cioci, odbieramy Marysię i jedziemy do domu pakować tobołki. Jak tylko Tata wróci z pracy, ruszamy na Globaltikę!W drodze na festiwal, padamy jak muchy. Zasnęła Marysia, zasypiam i ja. Ale może to i lepiej? Będziemy mieć więcej energii podczas dzisiejszych koncertów. A kto dzisiaj gra? Na dużej scenie wystąpi zespół Odpoczno z Łodzi, Kalàscima z Salento we Włoszech, Gaye Su Akyol z Turcji, a na deser Gyedu-Blay Ambolley & His Sekondi Band z Ghany. Ale to nie koniec atrakcji! Oprócz koncertów, jest tu ogromy wybór ciekawych warsztatów i spotkań. Niestety tym razem nie udaje nam się o nie zahaczyć.
Kiedy zmierzam w kierunku sceny, spotykam Ewę, organizatorkę tego pięknego wydarzenia. Mówię jej, że jestem Staś, a ona na to, że wie. Mówię jej, że bardzo chciałem tu przyjechać, a ona na to, że bardzo się cieszy. Odprowadza mnie do namiotu, gdzie już chyba trzeci rok z rzędu, odbieram bezpłatne wejściówki dla całej mojej Rodzinki (za które bardzo dziękuję) i czekam razem z Mamą, na Marysię i Tatę (Antoś jest na południu Polski, na wakacyjnym wyjeździe z Babcią Asią). Kiedy rozkładamy się pod sceną, wybrzmiewają ostatnie nuty pierwszego zespołu. Niestety, na piątkowe koncerty, docieramy zazwyczaj z pewnym poślizgiem spowodowanym Taty pracą i weekendowymi korkami. Na szczęście, udaje nam się nieco usłyszeć. Zespół Odpoczno gra mieszankę muzyki ludowej, tradycyjnych rytmów, melodii, których prawie nikt już nie pamięta, a pochodzących z małych wiosek w pobliżu Opoczna, z całkiem współczesnymi elementami jazzu i transu. Po krótkiej przerwie, na scenę wtacza się prawdziwe tornado. To Kalàscima. Gorąca, pełna energii grupa, pochodząca z Włoch, łącząca tradycję z elektronicznymi brzmieniami. Swoją muzyką wnoszą tyle życia, że nie ma rady… trzeba wstać i tańczyć! Czas na przerwę, przejście się między straganami, małe zakupy, wizytę w toy toyu i rozprostowanie kości. Choć Rodzice ustalili, że tym razem nie kupują żadnej płyty…, zmieniają zdanie. Tę jedną, występującego przed chwilą zespołu, jednak kupią! Jest ogień!Przed nami kolejny koncert. Tym razem, na scenie pojawia się prawdziwy motyl – Gaye Su Akyol, artystka łącząca w swej muzyce tradycje anatolijskie, zamiłowanie do tureckiej piosenki i młodzieńczą fascynację zespołami takimi jak Sonic Youth, czy Nirvana. Choć Rodzice bardzo czekali na występ Gyedu-Blay Ambolley, choć to był ich numer jeden, na liście dzisiejszych pragnień, niestety rezygnują. Dlaczego? Hmmm…, choć wiele rzeczy na Globaltice się zmienia, to jedna jest stała…Dobranoc!