Globaltica 2019, dzień 1.

Przyzwyczaiłem Was do codziennych wpisów i siebie samego też. Jednak, kiedy tak dużo się dzieje, lepiej trochę pominąć i iść dalej, niż się zatrzymać i gromadzić zaległości, z których, z braku czasu, już nigdy się nie wygrzebię. Z tego powodu omijam wczorajszy dzień i przechodzę do czwartku.

Minutnik pika, mogę jeść. Podobnie jak wczoraj, sam sobie szykuję śniadanie. Zanim Mama pojawia się w kuchni, mam już w brzuchu dwa banany i liźniętego ananasa – prosto z mojego nowego talerzyka. Informuję tylko Mamę, że „już pikało, że mogę jeść” i zadowolony opuszczam kuchnię. Idę się ubrać i umyć zęby, żeby zdążyć na dzisiejsze zajęcia. Na turnusie idzie mi dziś ciężko. Choć jestem chętny do pracy, to czytanie w ogóle mi nie wychodzi. Mylę sylabki, zgaduję słowa, wszystko nie tak. Za to na zajęciach sportowych i muzycznych radzę sobie naprawdę bardzo dobrze. Za mną już dwie godziny ciężkiej pracy. Czas na długą przerwę i drugie śniadanie. Przebieram się z powrotem w moje dzisiejsze ubranko, myję rączki i idę jeść. Jestem już naprawdę głodny, napełniam więc mój brzuszek po brzegi naleśnikami z nasionkami i dwoma bananami. Po 20 minutach, wracam do zajęć. Mimo, że zjadłem tak dużo, burczy mi w brzuchu. Mówię do Iwony: „Słuchaj w uchu, co mam w brzuchu!”. Niech wie, że przerwa powinna być dłuższa, a zajęcia krótsze. Może ma na to wpływ? Może będzie mogła coś zmienić? Może od jutra, zajęcia będą trwały 10, maksymalnie 20 minut, a przerwa aż 50? Ale by było! Przyjeżdżamy do domu, a tam, pod drzwiami, czeka dla mnie ogromna paczka! To Alilo! To mój króliczek Alilo wrócił z naprawy po tym, jak wewnątrz jego główki odłączył się kabelek i królik przestał śpiewać i opowiadać bajki. Tak bardzo się cieszę! Tak bardzo za nim tęskniłem! Ale… zaraz, zaraz! Wysłałem małą paczkę, a odbieram ogromną! Ciekawe dlaczego tak urosła? Ojej! A to niespodzianka! W tym ogromnym pudle, oprócz mojego kochanego przyjaciela, są prezenty! Plecako-worek Alilo i wspaniałe, magnetyczne klocki Oslo. Opowiem Wam o nich, jak tylko skończę mój turnus i będę miał więcej sił i czasu.A tymczasem siadam do obiadu, który niespecjalnie się wyróżnia, ot kluseczki z indykiem i warzywami posypane nasionkami chia. Za to na deser, jem coś specjalnego. Całkiem nowy serek waniliowy i to… bez oszustw, bez udawania, z oryginalnego opakowania! Tym razem Mama nie odnosi sukcesu dzięki podstępowi, a dzięki rozmowie. Takie sukcesy liczymy podwójnie! Brzuszek pełen, lecimy dalej! Odbieramy Marysię z przedszkola i śmigamy do Gdyni na Festiwal Globaltica, w którym regularnie uczestniczę, rok w rok od pięciu lat. Dojeżdżamy do Parku Kolibki, bierzemy tobołki i rozkładamy się na kocu pod sceną. Dziś dzień polski na Globaltice, także wszyscy, którzy dziś występują pochodzą z Polski i grają polską muzykę. Jako pierwszy gra zespół Borónka. Mama leży na kocu, my siedzimy obok i Mama sobie myśli, że życie jest piękne i łatwe, że to już nie te czasy, kiedy trzeba było na nas patrzeć non stop, że nawet pilnowany, nagle gdzieś znikałem, że Mania była mała i absorbująca i płacząca, że jest dobrze… Jest tu z nami, bez Taty, bez Antosia, daje radę. Jednak już po chwili spokój mąci Marysia. Koniecznie chce zjeść loda. Mama rozmawia ze mną, tłumaczy że muszę poczekać na kocu i nigdzie się nie oddalać, że zaraz wróci. Obiecuję czekać. Mając jednak w pamięci mój wyskok z 2017 roku, prosi jedną panią, żeby na wszelki wypadek miała na mnie oko. Kiedy wraca po kilku minutach… tańczę sobie na kocu. Nigdzie nie poszedłem, nikt mnie nie musiał pilnować. Tak, życie jest łatwe.

Koncert się kończy. Zamiast czekać na zmianę zespołu, sprzętu i strojenie, na kolejny występ kierujemy się do Starej Wozowni. Zostawiamy nasz koc pod sceną, zabieramy plecak z jedzeniem i ruszamy. Są takie muzyki na świcie, które zasłyszane w ciemnym lesie dodadzą otuchy, wleją w serce odwagę i pomogą przetrwać. Są też takie, które napełniają niepokojem jak mgła zasłaniająca szlak, jak wycie wilka w czarnym borze. Dwie dziewczyny tworzące zespół Mehehe grają, mruczą, piszczą, krzyczą i śpiewają ten drugi rodzaj muzyki. Piękny i ciekawy, i naprawdę bardzo straszny. Wychodzimy z Wozowni i wracamy na nasz kocyk, a tu niespodzianka! Dołączył do nas Tata. Mama tak mu zachwalała, jak tu jest miło, jak sobie grzecznie siedzimy na kocu, jak sobie leży i odpoczywa, to się skusił… A w nas wstępuje coś pomiędzy dzikiem, chochlikiem, a tornadem. Skaczemy po Rodzicach, wdrapujemy się im na głowę, skaczemy. Spokój uleciał jak z powietrze z przebitego balonika. Może jeszcze wróci… Mama zabiera nas pod scenę, żeby rozładować naszą energię w tańcu. Mania w to wchodzi, ja tańczę tylko chwilę, bo jednak wolę skakać po Tacie, niż pod sceną. Koncert Fifidroki był bardzo udany. Tata chciałby kupić płytę, ale albo ich nie było, albo szybko zeszły. W każdym razie dla nas zabrakło.

Czwarty zespół gra w Wozowni. Niestety akurat muszę iść z Tatą do ToyToya, a kiedy jestem już gotowy, jest tam tak gęsto, że nie mam jak wejść. Okropnie żałuję, bo trio Wowakin grało i śpiewało naprawdę świetnie, energetycznie i bardzo pozytywnie. Gdybym usłyszał ich w ciemnym, pustym lesie, na pewno bym zaraz odnalazł drogę do domu. A jakby tego było mało, to jeden z członków zespołu zasuwał na bajolele. Czy mogłem przegapić coś ważniejszego? Chyba nie. Na szczęście Mama z Maniutką kupiła płytę, także nadrobię to, co mi przepadło. Kiedy zaczyna się następny koncert, my już czekamy na kocu. Na scenie pojawia się kolejny zespół wlewający odwagę w serca. Tęgie chłopy. Sama nazwa sprawia, że człowiek przestaje się bać. Powoli robię się głodny. Niby zjadłem obiad przed wyjściem, niby zjadłem serek, niby wciągnąłem tu już dwa banany, ale w brzuchu coś pusto, a co gorsze… niczego więcej już dla mnie nie ma! Mama myślała, że te dwa banany wystarczają, a tu klops! Zjadłem i chciałbym jeszcze. Mania wciągnęła kilka moreli, dwa lody, trochę flipsów i też ciągle szuka jedzenia. Jednak ona jest w tej komfortowej sytuacji, że wszystko lubi, wszystkiego chętnie próbuje, a tu jest sporo miejsc w których można kupić „wszystko”. Niestety nikt nie otworzył straganu z tym, co mi smakuje. Nikt nie sprzedaje żółtych obiadków, naleśników w słoiku, serków waniliowych, jogurtów, kaszki, czy choćby bananów.

Bardzo głodny idę na koncert do Starej Wozowni. Głodny i zmęczony. Tym razem maszeruję razem z Mamą i siadamy pod samą sceną. Marysia i Tata zostają gdzieś w tyle. Przed nami pojawiają się trzy piękne dziewczyny. Jedną już dzisiaj tutaj słyszałem. To ona wyła do księżyca. To ona grała w zespole Mehehe. Tym razem, jest to jednak całkiem inny śpiew i całkiem inna muzyka, która bardziej pasuje do poranka na leśnej polanie niż do mrocznego, ciemnego lasu. Grają i śpiewają tak pięknie, że zaraz po koncercie, kupujemy dwie płyty. Przed nami ostatni zespół – Krizopa – grający i śpiewający piękną, tradycyjną muzykę pochodzącą ze Śląska. Choć jest już całkiem późno, wpadają tu z ogromną energią. Czas na nas. Zamieniamy dwa słowa z panem Michałem ze Skarszew, którego tu spotykamy i pakujemy się do auta. Najedzona Mania i głodny ja. Głodny ja – zasypiam. Najedzona Mania – czuwa, żeby po powrocie do domu zjeść kolejną kolację.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *