Ktoś by mógł pomyśleć, że pracuję strasznie dużo i pewnie miałby trochę racji. Ale prawda jest taka, że odkąd poszedłem do przedszkola, czasu na naukę mam niewiele. W zeszłym roku trzy razy w tygodniu jeździłem do Skarszew, dwa-trzy razy w tygodniu na zajęcia z Metody Krakowskiej, dwa-trzy razy na rehabilitację, dwa razy na basen, raz na hipoterapię i od czasu do czasu na zajęcia w OWI.
Teraz nie mam kiedy jeździć, a mój grafik i tak jest wypełniony po brzegi. Większość czasu spędzam w przedszkolu – na zabawie. Indywidualnych zajęć mam tu niewiele – raz w tygodniu Dziecięca Matematyka z p. Kasią, dwa razy Metoda Krakowska z p. Iwonką i tyle. Dlatego, żeby nie stracić tego, co już potrafię i żeby nie wypaść z mojego pracowitego rytmu szukam zajęć na zewnątrz. Trzy razy w tygodniu (poniedziałek, wtorek i środa), przed przedszkolem jeżdżę na zajęcia z Metody Krakowskiej i raz (we wtorek) na Numicon. W środowe popołudnia mam basen. W czwartki, od niedawna, znów jestem w Skarszewach i wtedy nie ma mnie w przedszkolu. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim – rehabilitacja z Kukaszem.
Od dzisiaj „zaczynam ferie”. Oznacza to, że odpuszczam przedszkole, odpuszczam wszystkie zajęcia dodatkowe i zaczynam turnus logopedyczny – V Warsztaty Rozwoju Mowy z Metodą Krakowską i Numiconem zorganizowane przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też”. Fajnie. Fajnie, bo spotkam się z dziećmi – z Amelką, z Leną, z Szymkiem, z Maksem, z Adasiem, z Alą, z Mateuszkiem i z innymi, które znam z poprzednich turnusów, albo dopiero poznam. Fajnie, bo będzie muzyka z Agnieszką Birecką i moje ulubione „Paja, paja, ananas”. Fajnie, bo będzie grupa świetnie przygotowanych terapeutów, którzy będą cali dla mnie. Fajnie, bo wszystko w jednym miejscu, więc nie trzeba ciągle dojeżdżać. Fajnie, bo taki intensywny trening daje efekty.
Poniedziałek
Pierwszy dzień, a ja od razu zostaję wrzucony na głęboką wodę. Mama przywozi mnie na zajęcia i zaraz ucieka. Zostaję z wolontariuszką, a Mama i Maniuta jadą załatwiać ważne sprawy dla fundacji. Bo tak to jest, że jak się chce, żeby było coś czego nie ma, albo lepiej działało coś, co teraz szwankuje, to trzeba działać. Samo się nie zrobi. A przecież „inni” też wszystkiego nie mogą zrobić sami, bo mają pracę, rodzinę i swoje potrzeby. Dlatego najlepiej podzielić się zadaniami i niech każdy robi coś, w czym jest dobry. Moja Mama jest dobra w pokazywaniu, że zespół Downa to nie koniec świata i w tłumaczeniu co i gdzie trzeba załatwić, dlatego zajmie się szpitalami i świeżo upieczonymi rodzicami zespolaczków. Zresztą myślała już o tym cztery lata temu, kiedy urodziłem się ja, a Mama została sama z myślami cięższymi od ołowiu i z dziurą w sercu.
Na szczęście w końcu Mama wraca i na czwarte zajęcia – muzykę z Agnieszką, idziemy już razem.
Najpierw Krakowska, potem grupowe, potem Krakowska, potem grupowe (muzyczne), a na samym końcu zajęcia matematyczne z klockami Numicon.
Pierwsze koty za płoty! Wracamy do domu – Mama, Maniuta i ja. Po drodze odbieramy Antosia ze szkoły. Nie, nie, dzisiaj nie ma lekcji. Przez najbliższe dwa tygodnie Antoś będzie chodził do szkoły tylko po to żeby się bawić, jeździć na wycieczki i odpoczywać. On też ma ferie.
Wtorek
Mama chciałaby być ze mną na wszystkich zajęciach, ale tak się nie da. Po pierwsze dlatego, że jest z nami Marysia, która trochę mi przeszkadza – śpiewa, gada, krzyczy, marudzi… a ja tu muszę się skupić. W takich warunkach nie jest łatwo, zwłaszcza przez tyle godzin i tyle dni z rzędu, kiedy doskwiera już zmęczenie. Poza tym w czasie moich zajęć, trwają też zajęcia innych dzieci i Mama lata po salach, żeby popstrykać im zdjęcia.
Dzisiaj zaczynam od zajęć z Gosią, ale moje dziewczyny (M&M, czyli Mama i Maniuta) są ze mną tylko chwilkę i zaraz wychodzą. Marysia ząbkuje i ciężko jej usiedzieć cichutko.Na zajęciach grupowych poznajemy zegary. Trudna to dla mnie sprawa, bo nie znam się jeszcze na godzinach, a nawet na porach dnia. Wiem kiedy jest dzień (jak jest jasno) i wiem kiedy jest noc (jak jest ciemno) i co się wtedy robi, ale żeby tak dokładnie, że o 6:30 pobudka, o 7:10 śniadanie, a o 7:45 wyjście z domu, to jeszcze nie. Za to wiem, że „duży zegar robi bim-bam, bim-bam, mały zegar robi tik-tak, tik-tak, a zegarek kieszonkowy tiki-taki, tiki-taki…” i bardzo lubię się w to bawić (na „bim-bam” Mama buja mnie do przodu i do tyłu, na „tik-tak” – kołysze mną na boki, a na „tiki-taki” – bierze na ręce, podrzuca i trzęsie).
Czas na trzecie zajęcia. Idę do Marceliny na trening słuchowy. Na letnim turnusie tak się oswoiłem ze słuchawkami i płytami z serii „Słucham i uczę się mówić”, że była to jedna z najprzyjemniejszych form nauki, a teraz… przyzwyczajam się na nowo. Przez kilka miesięcy nie odrabiałem słuchowej pracy domowej, bo nie bardzo miałem jak (bo każde wytłumaczenie jest dobre). No to próbujemy od początku…Po intensywnej pracy dla głowy, czas się zrelaksować na muzyce. Wczoraj nie było „Paja, paja, ananas”, może będzie dzisiaj.
Ostatnie zajęcia mam z Sonią. Padam na nos, a tu takie wymagania… zamiast spania, trzeba czytać!
Dzisiaj zaczęliśmy o godzinę wcześniej (czyli o 8:00), więc i kończymy o godzinę wcześniej (czyli o 13:00). Pakujemy się do auta i jedziemy po Antosia. W domu jesteśmy przed 14:00. Rzadko kiedy jestem w domu o tej porze. Zwykle wracam z przedszkola ok 16:00. Mam więc teraz dwie godziny więcej na zabawę z Antosiem i Marysią. Klawo!
PS Maryśce wyszedł drugi ząbek 🙂