Znowu długa przerwa, choć nigdzie nie wyjeżdżałem. Nie wiem, czy to brak czasu, czy weny, ale prawda jest taka, że piszę coraz mniej i coraz rzadziej. Możliwe, że potrzebuję urlopu pod palmą, ale zamiast tego, już za kilka dni, wyjeżdżam na turnus do Zabajki. Nie chcąc zostawić po sobie czarnej dziury, napiszę Wam w kilku słowach, co robiłem, kiedy mnie tu nie było.
7. października
Okazało się, że zajęć w Klubie Malucha Nadzwyczajnego już nie będzie. Nikt oprócz mnie i Szymka się nie zgłosił, a zajęcia grupowe dla dwóch maluchów są bez sensu. Nie ma, przepadło. Szkoda, bo właśnie dzisiaj miały być zajęcia z jedzenia, które nie najlepiej mi wychodzi.
Do Nowej Magdy jadę ciut wcześniej, bo akurat ma okienko. A dla mnie im wcześniej, tym lepiej, bo później to jestem śpiący i zasypiam w drodze, i Mama musi mnie budzić, i jestem niewyspany. Pracuję całkiem nieźle, chociaż w pewnym momencie zaczynam się pokładać, jednak zmęczenie mnie dopadło. Trochę to dziwne, bo jak jestem w przedszkolu, to nie śpię wcale, mimo że Mama odbiera mnie dopiero ok 15:00. A tu zaledwie 11:30, a kładę już ręce na stole, na rękach głowę i udaję, że śpię.
W drodze powrotnej Mama mnie zagaduje, żebym przypadkiem nie zasnął. Jak zasnę, to wyśpię się w drodze, a jak dojadę do domu, to będę jak młody bóg, rześki jak poranek, zupełnie wyspany. A jak zasnę w domu, to pośpię z dwie godzinki i Mama będzie miała trochę czasu dla siebie, żeby zrobić obiad, powiesić pranie i umyć naczynia.
Udało się, nie zasnąłem w drodze, zasnąłem w łóżeczku. Zjadam obiadek i jadę na zajęcia muzyczne na Morenę.
Wczoraj obiecywałem, że dzisiaj pokażę, jak to samodzielnie ściągam i odkładam na miejsce buty. No to uwaga…
8. października – samotny jeździec
Antoś, jak w każdy wtorek, nocował wczoraj u Babci. Rano, ruszamy więc sami – Mama i ja. Jedziemy do Skarszew. Wstępnie tylko na chwilę – na zajęcia w SDŚ, na pierwsze po bardzo długiej przerwie zajęcia z p. Magdą i do Wiejskiego Zakątka.
W SDŚ p. Sylwia przygotowała dla mnie niezłe czary. Niby bawię się farbą, niby maluję palcami, ale ręce mam zupełnie czyste! To dlatego, że p. Sylwia wlała farbę między dwie warstwy folii. Potem dochodzi pianka do golenia, więc zabawy jest jeszcze więcej. A na koniec p. Sylwia otwiera folię i od razu przestaję być czysty, za to zabawa staje się o wiele fajniejsza.
P. Magdę muszę poznać na nowo, bo ostatnio mieliśmy wspólne zajęcia chyba w czerwcu, a to oznacza że nie widziałem jej przez 3 miesiące, a 3 miesiące to bardzo dużo, jeśli ma się zaledwie 32.Największym zaskoczeniem jest dzisiaj Wiejski Zakątek. Pracuję ładnie, to fakt…
…ale najważniejsze jest to, co robię później, kiedy idziemy karmić króliki i podlewać kwiatki. Otóż częstując króliki marchewką, zupełnie spontanicznie, postanowiłem poczęstować też siebie. Wkładam brudną marchewę do buzi i chaps! Ugryzłem, ale nie odgryzłem. Mamy reakcja na brudną marchewkę, była równie spontaniczna, jak moje jedzenie i zanim Mama doceniła, że próbuję, zdążyła zawołać, że „nie wolno”, no i przepadło, przynajmniej na chwilę.Zostawiamy króliki i marchewkę i idziemy podlewać ziółka. Pogoda jest dziś wiosenno – wspaniała, więc aż się rwę do pracy. Podlewam, wysiewam, gotuję…
…wącham i uwaga, uwaga… próbuję! Lawenda i mięta lądują w mojej buzi równie spontanicznie, jak wcześniej marchewka.
Plan na przyszłe spotkanie jest taki… p. Magda przyniesie kotlety i ponadziewa je na krzaki, a ja je wszystkie zjem! A jak tajny plan pt. „kotlet”, nie wypali, to może chociaż się skuszę na jabłkowego szaszłyka?
Już po zajęciach, powinienem pędzić do Magdy na zajęcia prowadzone Metodą Krakowską, ale Zakątek skończył się później, więc chyba nie zdążę. Poza tym chętnie poszedłbym do przedszkola, a Mama chętnie by poszła na dzień otwarty Środowiskowego Domu Samopomocy. No to idziemy, Mama na dół, ja do góry.
Każdy dzień mam wypełniony po brzegi i ten nie jest wcale inny. Wracając z mojego przedszkola, jadę do przedszkola Antosia i razem z Mamą i z Antosiem jedziemy po Tatę, a potem, razem z Mamą, Tatą i Antosiem jedziemy na konie. Czekałem, czekałem i w końcu się doczekałem, i dzisiaj jadę na koniu całkiem sam! Agata nie siedzi już za mną, więc całą ciężką pracę muszę wykonać sam. Początkowo bardzo mi się podoba taka samodzielność, ale na kilka minut przed końcem zajęć, nie mam już na nic siły, może tylko na ucieczkę.
9. października – 100 lat Mama, 100 lat!
Tak, tak. Dzisiaj jest ten dzień. Moja Mama ma urodziny! Wszystkiego najlepszego Mamo! Ale poza tym, że są urodziny i „100 lat”, poza tym, że Mama wiezie do Skarszew ciasto, właściwie nic się zmienia, i wszystko toczy się swoim normalnym rytmem.
Rano wieziemy Antosia do przedszkola, a potem pędzimy na muzykę w Skarszewach. Czapkę już zdobyłem, jak uda mi się jeszcze odbić gitarę, to sam poprowadzę muzykoterapię 😉Mama gadu-gadu na korytarzu, a mi tymczasem nie dość, że minęły półgodzinne zajęcia u p. Patrycji, to jeszcze zdążyłem pójść na 45 minut do przedszkola. Mama pojawia się dopiero o 11:15 żeby zabrać mnie na logorytmikę. Dzisiaj wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż do tej pory. Zamiast zajęć na świetlicy, są zajęcia w przedszkolu (trochę mnie to zaniepokoiło, bo pomyślałem, że może Mama się pomyliła z tym zabraniem mnie z przedszkola i chce mnie z powrotem odprowadzić), a do tego zamiast jednego prowadzącego, jest dwóch. Do tej pory logorytmika była tylko z p. Mateuszem, teraz dołączyła jeszcze p. Magda.
A u p. Moniki, znowu mamy jesień. Tym razem zbieram grzyby, skaczę po grzybowych wysepkach i przewlekam sznurek przez grzyba. Sam też jestem zresztą grzybem 🙂
Po zajęciach idę do przedszkola. Dzisiaj zostaje tylko do 14:00, bo na 15:15 mam pierwsze i ostatnie, czwartkowe zajęcia z SI w gdańskim PSOUU. Ostatnie dlatego, że termin mi zupełnie nie pasuje, a poza tym co za dużo to nie zdrowo. Muszę mieć też czas na odpoczynek. Na zajęcia dojeżdżam spóźniony, bo to taka pora, że wszyscy wracają do domu i wszędzie są korki. Na szczęście pani jeszcze jest. Umawiamy się, że od jutra (na piątkowe zajęcia mogę śmiało chodzić) będziemy ćwiczyć poznawanie nowych smaków i zapachów. A już dziś dostajemy instrukcję, jak to zrobić żeby oswoić z nowymi smakami i zapachami.
Ostatnim punktem dnia miała być „Twórcza Grupa Wsparcia”, ale ani ja, ani Mama nie mamy już na nią siły. Jedziemy, więc po Tatę, jedziemy po Antosia i wracamy do domu świętować Mamy urodziny.
10. października – zaczynam pracować na krakowskiej i kontynuuję jedzenie brudów
Tata pojechał już do pracy, a my trochę zwalniamy. Jest godzina 7:30, zajęcia zaczynam dopiero o 10:00, więc nigdzie nam się nie spieszy. Razem z moim Bratem i z Mamą leżymy sobie w łóżku, i naprawdę jest błogo, i wesoło, bo Antoś raz na jakiś czas mnie gilgocze. Wychodzimy dopiero przed 9:00, odwozimy Antosia do przedszkola, przekładamy jego fotelik do Babci auta (bo Antoś jedzie na weekend do Babci) i dopiero wtedy, na spokojnie, jedziemy do PSOUU na SI. Mama miała być ze mną, ale gdzieś zniknęła – gada na korytarzu z Jarkiem Marciszewskim (Remont Pomp, Popsysze), a potem, za jego radą rusza do OREWowiej kawiarenki na kawę i sok. Ja tymczasem pracuję z panią, a pani próbuje mnie przekonać do pysznego, świeżego jabłuszka. Zjeść, nie zjadam, ale dotykam (choć niechętnie) i daję sobie nim posmarować okolice ust.
Drugie i ostatnie zajęcia zaplanowane na dziś to Metoda Krakowska. W końcu, po długiej wakacyjnej przerwie i po wielu ćwiczeniach, które po niej nastąpiły, zaczynam naprawdę ładnie pracować , i kumać o co Magdzie chodzi. Fakt, że mnie trochę podeszła, bo daje mi pisak do ręki, ale to nic, ważne że działa.
Antosia odebrała dziś Babcia, więc nic nas z Mamą nie goni. Wyczerpaliśmy zakres obowiązków na dziś, zostały tylko przyjemności. Pierwszą z nich są odwiedziny Matiego. Strasznie dawno u mnie nie był, a i ja strasznie dawno nie byłem u niego. Jednym słowem, odwykliśmy trochę od siebie i nie idzie nam wspólna zabawa. Nie idzie na tyle, że ciężko nas zastać w jednym pokoju, więc nie łapiemy się na żadne wspólne zdjęcie. Nadrobimy może w Zabajce, a przynajmniej w drodze do Zabajki, bo jedziemy jednym samochodem, w sąsiednich fotelikach. Drugą przyjemnością jest drzemka we własnym łóżeczku, co się nieczęsto zdarza, kiedy się tyle czasu spędza poza domem. A przyjemność numer trzy, to zakupy w Lidlu. Nie żebym był jakimś wielkim fanem zakupów, ale kiedy idziemy do sklepu, to tam jest zawsze dużo fajnych warzyw i owoców, które można dotknąć i powąchać. A dziś mam nawet ochotę spróbować! Tak, tak… wgryzam się w brukselkę, w jabłko, w imbir, w cytrynę i sam nie wiem w co jeszcze. Wszystko co nadgryzłem, oczywiście kupuję, mimo że wcale nie jest nam potrzebne (zwłaszcza brukselka!).
Tyle na dziś! Zajrzyjcie do mnie jutro i zobaczcie moją nową koleżankę – Świnkę Raćkę!