Muszę Wam się do czegoś przyznać. W piątek zepsułem gitarę. Zepsułem na amen. Wiecie jak ja lubię grać, no nie? No i na ostatnich zajęciach grupowych zobaczyłem samą, samiutką, smutną i opuszczoną gitarę. Chciałem ją pocieszyć i wesoło na niej pobrzdąkać. Doczworakowałem do niej radośnie i kiedy tylko ją dotknąłem, zsunęła się z hukiem na podłogę i roztrzaskała. Miałem nadzieję, że da się ją jakoś załatać, ale niestety nie. Połamała się, popękała i na tym skończył się jej żywot. Eh! 🙁
Mam jeszcze jeden smutek do podziału. Znów pojawiają się moje okropne ataki. Trwają chwilkę i zaraz przechodzą, ale są. Od kilku dni codziennie. Były ze mną na zjeżdżalni, na rehabilitacji i w wannie. Bardzo ich nie lubię.
A teraz trochę radości. Dziś mam siódmy dzień turnusu i wcale nie jestem jeszcze zmęczony. Codziennie wstaję między szóstą, a siódmą i codziennie mam zapał do pracy.
Z panią Kasią (którą lubię na maksa) ćwiczę różne trudne rzeczy, które sprawiają, że mój mózg intensywnie pracuje, fałduje się i rozwija. Krótko mówiąc dzięki p. Kasi jestem coraz mądrzejszy, coraz więcej wiem. Pani Kasia dba nie tylko o to abym rozwijał się i pracował u niej, ale też o to, żebym ćwiczył w domu. Dlatego dziś znów dostałem wspaniały prezent – kolejne słówka do nauki czytania globalnego, a do tego jeszcze obrazki, żeby łatwiej mi było zapamiętywać. Nie ma co, pani Kasia to świetna babka! :*
-
-
„Oko”
-
-
Zaraz zmiksuję dużą paprykę…
-
-
…dorzucę jeszcze małego i dużego ogórka.
-
-
Jeszcze coś wybiorę…
-
-
Może pomidorka?
Kolejne pół godziny spędzam u logopedy. Masujemy się i ćwiczymy mówienie do kubeczka.
-
-
Daj, daj… będę czarował!
-
-
Czary mary… i mam masaż!
-
-
Działa!
A teraz… czas na konie. Zrywam się z zajęć w Sali Doświadczania Świata, zabieram mojego małego Przyjaciela Antosia i ruszamy na hipoterapię. Najpierw krótkie zapoznanie z czworonożnymi, głaskanie po nosie i przywitanie. Jestem gotowy, mogę zaczynać. Wskakuję na konia i jeżdżę na oklep przez 30 minut. Nie boję się, nie protestuję, nie narzekam. Świetnie się bawię. Urodzony ze mnie jeździec, gaucho, kowboj. Wychodzi na to, ze konie to mój konik. Obok mnie jeździ też moja koleżanka Anastazja i Antoś. Nie bawią się tak dobrze jak ja, ale mimo trudności, próbują. Dzielne zuchy! Chciałbym zostać dłużej, ale niestety jest kolejka, a poza tym muszę wracać na rehabilitację.
-
-
Ten przystojniak na koniu, to ja 🙂
-
-
-
-
Czasem koń robił niespodziewane podskoki…
-
-
…na szczęście na ogół był spokojny.
-
-
Oho! Znów podskok!
-
-
Skacze, czy nie, mi się podoba!
-
-
Mój Przyjaciel Antoś też jedzie na koniku.
-
-
-
-
Ostatnie kółeczko…
-
-
…i wracam do bazy.
Zdrzemnąłem się jadąc do Turza, pospałem w drodze powrotnej…… i wypoczęty (i strasznie brudny) idę na rehabilitację. Energii mam za dwóch, albo i za trzech. Sam nie wiem, skąd ją biorę. Chyba mam wbudowane dynamo. Im więcej pracuję, tym więcej mogę.
-
-
Ćwiczę równowagę na siedząco……
-
-
…i na stojąco.
I ostatnie zajęcia… hydroterapia. Dobrze mi zrobi taka kąpiel. Na dworze gorąco i duszno, a tu przyjemny chłodek. Wody mam po pachy i radości też 🙂
Mama się bała, że skoro spałem w drodze (w sumie z 30 minut), to nie będę spał po zajęciach. Ale śpię. Jak zawsze idziemy na spacer i po kilku minutach śpię już jak suseł. Wstaję, odbieram Antosia, zjadamy obiadek i ruszamy do Starogardu. Jedziemy odwiedzić moją koleżankę Agatkę, Antosia kolegę Mikołaja i Mamy koleżankę – Ciocię Anię. Najpierw szalejemy w domu, potem na podwórku… Niby mam swój ustalony czas, w którym się kąpię, zjadam kolację i idę spać, ale jak jest fajna zabawa to można wszystko zmienić. Normalnie ok 19:00 się kąpię, ok 19:30 – 20:00 jem i ok 20:30 smacznie śpię. Tymczasem już po 20:00, a my nadal na placu zabaw!
-
-
Dojechaliśmy…
-
-
…chłopaki szaleją już na placu…
-
-
Mikołaj wspiął się na drabinę…
-
-
…a my będziemy budować zamki z piasku.
-
-
Przesypię przez rączki, żeby piasek był gładziutki.
-
-
-
-
Ty tu na mnie poczekaj, a ja sprawdzę, czy w jaskini nie ma lwa.
-
-
Heja!
-
-
Męskie zabawy.
-
-
Zaczynamy bujanie…
-
-
…i wielką frajdę!
-
-
-
-
Muszę tu jakoś wejść!
Wpadamy jeszcze do Cioci na kąpiel (znienacka zabrakło ciepłej wody, więc namydlony czekam w kabinie, aż zagotuje się woda w czajniku :)) i kolację, i o 21:15 ruszamy do Skarszew.
Gotowy do spania (w Agaty piżamie), gotowy do drogi… papa!