Wszyscy śpią! Mama, Tata, Antoś i ja, i wcale nie chce nam się wstawać. Tak jakoś mamy po weekendzie, że… chcielibyśmy jeszcze jeden! Zwłaszcza, że ten był wyjątkowo intensywny i tak naprawdę nie zdążyliśmy odpocząć. Ale obowiązki wzywają! Tata musi iść do pracy, Antoś do przedszkola, a na mnie i na Mamę czekają Skarszewy.
Dobrze, że te ciężkie poniedziałki zaczynają się od czegoś, co z jednej strony nie wymaga ode mnie zbyt wielkiego wysiłku fizycznego, czy intelektualnego, a z drugiej strony pobudza i motywuje do działania. Zaczynamy od muzyki! A jak p. Mateusz nas motywuje do działania? Oczywiście piosenkami. Gra, śpiewa i pokazuje, i jest bardzo wesoły, a my bardziej lub mniej włączamy się w to jego granie, śpiewanie, pokazywanie i wesołość, i powoli zaczynamy się budzić.
Na dworze ciągle zimno. Niby niebo niebieski, niby słońce świeci, ale wiatr jest strasznie zimny i przenikliwy. Śpiewem próbujemy przywołać wiosnę…
Rozbudzony, jak po dwóch kawach z ekspresu, idę na zajęcia do „Fylwi” – tak jakoś w moim języku brzmi imię „Sylwia”, żeby usprawniać moje rączki.
Kolejne zajęcia mam z psychologiem, a zaraz potem, razem z Mamą idę na Dziecięcą Matematykę do p. Kasi. W zeszłym tygodniu zdałem na piątkę „gruby” i „cienki”. Dzisiaj zaczynam poznawać „pusty” i „pełny”. Pani Kasia planuje chyba upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo do wypełnienia słoików, koszyków i misek przyniosła jedzenie. Chyba liczy na to, że się skuszę…, ale ze mnie jest twardy zawodnik. Próbuję tylko cukierki w papierkach i na tym się kończy. Obrane z opakowania w ogóle mnie nie interesują, podobnie jak żelki, ciasteczka, m&m’ki i inne frykasy. Tzn. mogę je dotykać i zapełniać nimi puste pudełka, ale do buzi niczego nie wezmę, możecie być pewni!
Pani Kasia przygotowała dla mnie różne pojemniki – dwa słoiczki, dwie szklane miseczki, dwa koszyki, dwie miseczki plastikowe, dwa kubki… wszystkiego po dwa. Na jedno naczynie z pary ładuję towar po sam brzeg, tak żeby było pełne, a drugie zostawiam puste. Pani Kasia nazywa które jest które, a ja w lot to łapię. Od razu zaczynam bezbłędnie wskazywać odpowiednie pojemniki, a już po chwili sam je nazywam. Znakiem tego, że za tydzień zacznę kolejny temat z Dziecięcej Matematyki – „ciężki” i „lekki”. To podobno bardzo ciężkie… bardzo trudne zagadnienie.
Z liczeniem niestety nie idzie mi tak łatwo. Do tej pory liczyłem… „jeden, dwa”, a teraz zaczynam od dwa i kończę na trzy. No i z jednej strony fajnie, bo w końcu ogarnąłem „trzy”, ale nie mam pojęcia gdzie podziało się „jeden”, skoro w przyrodzie nic nie ginie 😉
Brawo Stasiu! Brawo!