Powiem Wam, że w tygodniu, kiedy nasz plan dnia jest bardziej przewidywalny, łatwiej nam to wszystko idzie. Jednak nawet wtedy, kiedy idzie trudniej, to się nie poddajemy i działamy.
Na śniadanie zjadam jogurt malinowy zmieszany z naturalnym, czyli tak, jak to się dzieje od niemal dwóch tygodni. Zaraz potem jadę z Tatą na zajęcia do Gdyni. Wiem, wiem, zaraz powiecie, że jest Dzień Dziecka i powinienem mieć wolne, ale tak się składa, że ostatnio mam bardzo niewiele terapii, zaledwie raz w tygodniu, także tym razem, nie odpuszczam i jadę się uczyć.Pewnie zastanawia Was, jakie plany mamy na to dzisiejsze święto, a ja Wam odpowiem, że niewielkie. Ostatnio jesteśmy mocno zabiegani, także przyda nam się chwila wytchnienia. Zostajemy w domu i większość dnia spędzamy w naszym ogródku, najpierw z Babcią Bożenką, a potem z naszymi Przyjaciółmi. Zamiast hałasu i wielkich atrakcji, wybieramy spokój …Przeczytaj cały wpis →
Śniadanie. Mama jak zwykle chciałaby mnie przechytrzyć, ale tym razem, to ja przechytrzam ją. Odkąd zjadłem cały truskawkowy Bio Jogurt Milbone, Mama nie chce już go mieszać z Jogobellą, żeby nie było mi za łatwo. Ale żeby nie było za trudno, żebym nie odmówił zjedzenia śniadania, żebym się nie smucił i nie stresował, i szybko pojechał do przedszkola, Mama wkłada na dno miseczki jogurt Milbone, a na wierzch, na dobry start – Jogobellę. Dostaję i zajadam nie wietrząc postępu.Łyżeczkę zanurzam raz bardziej, raz mniej, także mimo, że jogurty nie były ze sobą zmieszane, jem obydwa naraz. Jednak, kiedy większość Jogobelli jest już zjedzona, a większość Milbone, nadal jest w miseczce, kiedy smak …Przeczytaj cały wpis →
…zmian w moim jadłospisie. Idzie mi całkiem dobrze, więc Mama postanawia podnieść poprzeczkę. Szykuje mi na śniadanie miks, jakiego jeszcze nie było. Jogurt malinowy Jogobella + naturalny Bio Jogurt Milbone + świeże maliny.Wszystko oczywiście …Przeczytaj cały wpis →
Kiedy wczoraj wieczorem Mama planowała moje dzisiejsze śniadanie, Tata już spał. Kiedy Tata szykował dzisiejsze śniadanie, Mama jeszcze spała. W związku z tym, zamiast zapowiadanego jogurtu truskawkowego Milbone, dostaję i zjadam malinową Jogobellę z dodatkiem trzech kopiastych łyżeczek Bio Jogurtu Milbone i odjętymi trzema jogobellowymi.
Po śniadaniu, kiedy Mama dalej śpi, razem z Tatą, Marysią, Antosiem i Figą, idziemy na spacer. Po drodze zbieramy dla Mamy dwa bukiety polnych kwiatów. Jeden duży będzie ode mnie i Marysi……a drugi mały, od Antosia. Antoś zanosi go Mamie, razem z przygotowanym przez siebie śniadaniem, prosto do łóżka.Śniadanie zjedzone, Figa wyprowadzona nawet dwa razy, możemy iść. Dokąd? Poprowadzeni anielskim głosem pani Agnieszki, jedziemy na niezwykłe spotkanie w jednym z gdańskich kościołów. Odwiedzamy miejsce, gdzie ludzie cieszą się życiem, gdzie jest się blisko tego, co najważniejsze i Tego, który jest najważniejszy.
Jest radość. Jest Radość Życia. Bardzo nam się tu podoba.Wiecie co? Nie widziałem pani Agnieszki… chyba od kilku lat! Ale od razu ją rozpoznaję i witam jak starego przyjaciela. Cieszę się, że znów będziemy razem.
Po nabożeństwie jest czas na wspólne rozmowy, zjedzenie ciasta, czy napicie się czegoś. Ja też zgłodniałem! Jednak nic z tego, co oferują w tutejszej kawiarence, nie nadaje się do jedzenia. Nie mają naleśników w słoiku, jogurtów Jogobella, serków i bananów. Na szczęście, w samochodzie mam swoje zapasy.
Wiecie, że do tego, żeby się pożywić, potrzebuję konkretnych produktów i konkretnych naczyń. Ale to nie wszystko. W kawiarence jest dość ciasno, a mi potrzebne jest miejsce… i to nie byle jakie! Potrzebuję stolika, który stoi w odpowiednim miejscu, na którym nie leżą cudze rzeczy, przy którym nie siedzi nikt obcy. Dopóki takie miejsce się nie znajduje, kucam smutny na podłodze. Kucam i czekam. W końcu miejsce się zwalnia. Mama odsuwa okruszki, które bardzo mi przeszkadzają, a ja, siedząc na jej kolanach, zaczynam jeść moje naleśniki. Mamy ze sobą amarantusa, ale za dużo dzieje się dookoła, żeby modyfikować moje jedzenie.
Wychodzimy z kawiarenki i lecimy na kolejne spotkanie. Tym razem, przy urnie wyborczej. Pomagam Mamie oddać jej głos, a potem zmieniamy Tatę, siedzącego w samochodzie z Antosiem i śpiącą Marysią. Tyle już się wydarzyło, ale to jeszcze nie koniec. Dzisiaj jest Dzień Mamy, nie tylko mojej, ale wszystkich mam na świecie. A to oznacza, że także mamy mojego Taty, czyli Babci Bożenki i mamy mojej Mamy – Babci Asi.
Rodzice chcieli pójść razem odwiedzić swoją wspólną Mamę Bożenkę, ale niestety Mania nadal śpi, więc Tata leci złożyć życzenia sam, a Mama zostaje z nami. Pamiętacie te małe banany, które były z nami wczoraj na pikniku? Te, których nie chciałem ani wczoraj, ani przedwczoraj? Są z nami w samochodzie i właśnie przyszła mi na nie ochota. Skórkę mają trochę siną, jakby były poobijane, a w środku kryje się miodowożółty, miękki miąższ o intensywnym słodkim smaku i zapachu. Już mi przeszła na nie ochota, ale Mama namawia żebym jednak spróbował. Nie robi tego natarczywie, nie zmusza, nie spina się, ani nie denerwuje. Po prostu proponuje, a ja… znów zmieniam zdanie. Zjadam obydwa.Jedziemy do Babci Asi. Choć na stole same pyszności, niczego nie chcę spróbować. Ani makaronu, ani grillowanej kiełbaski, ani karkówki, ani chlebka, ani sałatki, ani zapiekanych szparagów, ani ciasta, ani truskawek, ani borówek. Za to zjadam drugi słoik naleśników zupełnie nieświadomy tego, że znajduje się w nim szczypta kuleczek amarantusa (około dziesięciu sztuk).Po powrocie do domu mam wielką ochotę na… bajkę na dobranoc. Ale żeby była bajka, to trzeba u nas spełnić kilka warunków:
zjeść kolację (zjadam kaszkę zrobioną na kozim mleku),
umyć zęby,
umyć się,
ubrać piżamkę,
zrobić siusiu,
umyć ręce
i wskoczyć do łóżka.
Wszystkie warunki spełnione, także oglądamy… „W głowie się nie mieści.” Miłego wieczoru! Dobranoc Wam!
Są takie dni, kiedy trudniej trzymać się planu rozszerzania mojej diety. Dzisiaj jest taki dzień. Rano Mama przygotowuje mi mieszankę jogurtową (jeden cały Bio Jogurt truskawkowy i jedna truskawkowa Jogobella) i razem z Tatą wychodzi na spotkanie w sprawie mojej nowej szkoły. Ja zostaję z Babcią Bożenką, Marysią i Antosiem, i razem z nimi jem moje śniadanie. Miseczkę opróżniam do zera, także na jutrzejsze śniadanie dostanę 3/4 jogurtu Milbone i 1/4 jogurtu Jogobella. Jeśli zjem i będą chciał jeszcze, to Mama przełoży mi do miseczki resztkę Bio Jogurtu i drugi taki sam. Tym oto sposobem, nowy jogurt oficjalnie zajmie miejsce na liście produktów jadalnych. Taki jest plan.
Nie dalej jak wczoraj, mówiłem Wam, że nie jem już serków waniliowych i, że to dobrze, bo większość z nich ma okropny skład. Ale wiecie, z Babcią można sobie na więcej pozwolić. Wchodzę do lodówki, wyciągam serek, otwieram go i zjadam. Trochę szkoda, ale, co zrobić? W sumie, to nie …Przeczytaj cały wpis →
Jestem samodzielny. Lubię być samodzielny. A tu od kilku dni nie mam szans na przygotowanie sobie śniadania. Rodzice wyciągają jogurty z lodówki. Rodzice otwierają jogurty. Rodzice wyciągają miseczkę z szafki i łyżeczkę z szuflady. Rodzice przekładają jogurcik do miseczki. Ale koniec tego dobrego. Basta! Dzisiaj sam wyciągam sobie jogurty – trzy małe malinowe Jogobella i jeden duży truskawkowy, i stawiam na stole obok przygotowanej przez Tatę miseczki i łyżeczki.
Tata zabiera jogurt malinowy, łyżeczkę i miseczkę, a mi zaleca pozostanie przy stole. Nie wiem skąd we mnie tyle zaufania, ale zostaję na miejscu i czekam. Tymczasem Tata przygotowuje swoją miksturę. Odejmuje trzy łyżeczki malinowego jogurtu Jogobella i dodaje trzy łyżeczki naturalnego Bio Jogurtu Milbone. Chwilę później Mama szykuje w ten sam sposób drugą porcję. Zmienia się smak, zmienia się zapach, zmienia się kolor. Nie zmienia się tylko jedno. Dalej mi smakuje.Ja wiem, że niektórzy z Was powiedzą, że właściwie to nie ma się czym chwalić. Jadłem jogurty truskawkowe …Przeczytaj cały wpis →
Kiedy pod koniec lutego dowiedzieliśmy się, że udało nam się dostać na konsultację w „Szkole Terapii Karmienia – Od pestki do ogryzka”, Mama podskoczyła z radości, a zaraz potem wzięła się za pisemne odpowiadanie na milion pytań, dotyczących jedzenia, karmienia i wszystkiego, co z tym związane. Pytania były trudne, sięgały w najbardziej odległe zakamarki przeszłości, wymagały przewertowania bloga, youtuba i własnej pamięci. Nie wszystko udało nam się odkopać, bo.. no cóż, nie mieliśmy pojęcia, że taka wiedza może się kiedyś przydać, nie wiedzieliśmy nawet, że to co się działo i jak się działo, może mieć jakiekolwiek znaczenie, a przynajmniej na tyle duże, żeby je zakodować. W końcu, po kilku dniach, udało nam się znaleźć odpowiedzi na niemalże wszystkie pytania. Wysłaliśmy ankietę i czekaliśmy na naszą, a właściwie Mamy (konsultacja składa się z dwóch wizyt – pierwsza bez dziecka, druga z dzieckiem) pierwszą wizytę, która miała się odbyć po trzech miesiącach. W tym czasie Mama, Antoś i Tata nagrywali filmy, na których było widać co jadłem, jak jadłem, czym jadłem, w czym jadłem, jak reagowałem na produkty, które znam i lubię, a jak na te, których po prostu nie jem.
20.maja, z laptopem pełnym filmów, udała się Mama na wyczekiwane od dawna spotkanie. Podczas bardzo długiej wizyty zostały omówione nagrania oraz wysłana trzy miesiące temu ankieta. Mama dostała też sporo zaleceń odnośnie stopniowego, ledwie zauważalnego wprowadzania pokarmów, sposobu podawania produktów, które jem, naczyń z których korzystam i wreszcie przygotowania buzi do jedzenia stałych pokarmów, czyli nauki przeżuwania. To, co zalecone, będziemy starali się wprowadzać przez najbliższy miesiąc, po którym udamy się na kolejną konsultację. Tym razem w trójkę – Mama, Tata i ja.
Na poniższym zdjęciu znajduje się kilka produktów, od których małymi kroczkami, zaczniemy wprowadzać zmiany w moim jadłospisie. Bio Jogurt naturalny Milbona, Bio Jogurt malinowy Milbona, amarantus, mleko kozie i małe banany (baby bananas). Musicie wiedzieć, że wszystko, co tu widzicie, odrzuciłbym z marszu, gdyby ktoś mi to podał do zjedzenia. Jem oczami, buzią, nosem, dotykiem. Wszystko ma dla mnie znaczenie. Zapach, konsystencja, kształt, kolor, wielkość,smak, wygląd zewnętrzny, czyli opakowanie, które może być oznaką tego, że produkt jest mi znany i bezpieczny lub wręcz przeciwnie, nieznany i niebezpieczny oraz wygląd wewnętrzny, czyli de facto to, co znajduje się wewnątrz opakowania. Rodzice muszą wykazać się sprytem i rozwagą podając mi te produkty, a także anielską cierpliwością, bo to nie będzie szybki, żabi skok, a długa, wyboista droga.
Dzień 1. rozszerzania diety, 21. maja
Na śniadanie jem zazwyczaj jogurt malinowy Jogobella. Jeśli nie malinkowy, to truskawkowy lub truskawkowo-poziomkowy. Najchętniej duży. To, co widzę jest dla mnie istotne. Lubię mieć wszystko pod kontrolą. Lubię wiedzieć co i skąd trafia do mojej buzi. Dzisiaj jednak nie kontroluję, a za moimi plecami …Przeczytaj cały wpis →
Jakiś czas temu, dzięki Waszemu wsparciu, chodziłem do Szkoły Jedzenia. Napisałem Wam, że idę, ale nie napisałem jak było, a w sumie jestem Wam to winien. Tymczasem nic o tym, co robiłem, nic o tym czego się nauczyłem, nic o tym, czego nauczyli się moi Rodzice. I teraz nie wiem, czy zacząć od dziś i tego COŚ, co stało się powodem do wypuszczenia w świat nowego posta, czy cofnąć się w czasie i napisać parę słów o turnusie…
Niech będzie porządnie, czyli od początku…
Co robiłem?
codziennie od 9. do 14. maja chodziłem na zajęcia do Szkoły Jedzenia. Od poniedziałku do piątku jeździłem na dwie zmiany – poranną od 9/10:00 do 11/12/13:00 i popołudniową od 15/16:00 do 18/19:00. Dojazdy, choć daleko nie było, były dość kłopotliwe, głównie ze względu na problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego i fakt, że mam Brata, którego w między czasie trzeba było zaprowadzać do szkoły i odbierać, i Siostrę, która musiała ze mną jeździć. Żeby to wszystko ogarnąć musieliśmy włączyć do akcji dwie Babcie, a i tak nie obyło się bez wyrwania trzech dni z cennego urlopu Taty.
chodziłem na zajęcia z neurologopedami, z którymi ćwiczyłem gryzienie i przeżuwanie na gryzakach, ruchy języka – przód, tył, lewo, prawo, góra, dół, oblizywanie itp., zabawy naprzemienne itp. Na piknik, w czasie którego miałem dostęp do różnych produktów. Mogłem jeść i pić to, na co miałem ochotę. A miałem ochotę oczywiście tylko na to, co znałem. Pierwszego dnia wciągnąłem dwa jogurty Jogobella – truskawkowy i malinowy, czyli te, które zwykle zjadam na śniadanie. Moich ulubionych serków i naleśników nie znalazłem, więc drugiego dnia zapakowałem do plecaka własny prowiant i podczas pikniku zjadłem tylko swoje naleśniki. Podczas kolejnych spotkań niczego już nie jadłem, za to obserwowałem, co jedzą inni, albo gotowałem różne pyszności z zabawek.
Chodziłem też na zajęcia z integracji sensorycznej, na zajęcia muzyczne – KinderMusic i na spotkania z psychologiem, a wszystko to miało pośrednio lub bezpośrednio pomóc mi przezwyciężyć jedzeniowy problem. Czy się udało? Zobaczymy za jakiś czas.
Czego się nauczyłem?
pracować na zasadzie „start”, „stop”, „start”, „stop”, czyli zaczynać i przerywać. „Stop” stało się moim hasłem bezpieczeństwa i wypowiadam je czasem zamiast „nie chcę”, „zostaw”.
komunikować, że nie chcę już się bawić – zamiast np. rzucać czymś, czego już nie chcę, odkładać i mówić, co mi leży na duchu.
udoskonaliłem zabawy naprzemienne.
Czego nauczyli się Rodzice?
Dzieci chętnie próbują „po raz pierwszy”, kiedy nikt nie patrzy.
Dziecko nie wie, że musi jeść żeby żyć, więc korzyścią jest wspólny, miły i spokojny czas.
Położyć gdzieś tam jedzenie, żeby Staszek mógł próbować nowości sam z siebie, spontanicznie, bez nacisku.
Jedzenie powinno być podawane w takiej formie jaką dziecko lubi i z jaką sobie radzi. Jak papki, to papki, a resztę wyćwiczy się na gryzakach logopedycznych lub pałeczkach od bębenka 😉
Ciekawe jest to, co w cudzej misce, więc warto jeść wspólnie. Najlepiej zawsze.
Nigdy nie zmuszać do jedzenia, nie decydować za dziecko co ma jeść i ile ma zjeść. Nie mówić „za babcię, za dziadka…”, „jak nie zjesz, to nie odejdziesz od stołu”, „jak nie zjesz, to niczego innego nie dostaniesz” itp.
Dla dzieci z osłabionym napięciem mięśniowym jedzenie jest dużym wysiłkiem i ciągnie się w nieskończoność, więc jest strasznie nudne.
Dzieci boją się strofowania – że brudno, że nachlapał, że źle.
Dać jeść zanim dziecko jest „za głodne”.
Jedyne, co dzieci mogą kontrolować i pokazać swoją autonomię, to jedzenie i wypróżnianie. Jeśli dziecko nie może decydować w innych sferach, to decyduje w tych, nad którymi inni nie mają kontroli.
Kiedy jest za dużo na talerzu, to meta wydaje się być strasznie odległa, a to bardzo zniechęca do podjęcia wysiłku.
Jedzenie nie może być karą, ani nagrodą.
Nie podawać nieakceptowanego pokarmu podstępem, nie wtykać do lubianego słoika innego jedzenia. (A ja i tak bym to wyczuł!).
Posiłek dziecka powinien trwać maksymalnie 20 minut, a przerwy pomiędzy posiłkami powinny trwać ok 3h.
Jedzenie bez zabawy – bajek, śpiewów, cyrków itp. Dziecko ma być świadome tego, że je.
Nie przeszkadzać w jedzeniu! Nie mówić „zjedz tak, albo tak”, „a pogryź dobrze”, „a spróbuj tego”.
Chwalić za sukces.
Nie pomagać na siłę, ale pomagać, kiedy dziecko potrzebuje wsparcia.
Nie narzucać dziecku, co ma jeść, bo dorośli też lubią sami wybierać. Dać wybór – mały, z dwóch rzeczy, ale dać.
Co dalej?
Jak tylko skończę stałe zajęcia dodatkowe (byle do wakacji!), wrócę do Szkoły Jedzenia na zajęcia z neurlogopedą (p. Asia Sitarz <3). Czy wybiorę jeszcze jakieś, będzie zależało od tego, czy wszystko da się zgrać w czasie i od mojej zdolności kredytowej 😉
Koniec z fartuszkami i śliniaczkami! Jedzenie nie jest złe, więc brudzenie się nim też takie nie jest.
Nadal jem, to co chcę! I mam wybór – to, czy to? Tak zresztą było do tej pory. Sam sobie często zadaję to pytanie, kiedy włamuję się do spiżarki.
Wspólne gotowanie! To uwielbiam, ale niestety nie zawsze mamy na to czas. Plan na najbliższą przyszłość – naleśniki z jabłkami i jogurcik z truskawkami, czyli coś, co lubię.
Nie mam już być zachęcany do próbowania… to chyba największe wyzwanie, bo po prostu trzeba odpuścić, a odpuszczenia kojarzy się z przegraną.
Koniec z mówieniem, o tym że mam trudności w jedzeniu! Im więcej wszyscy o tym mówią, tym większy staje się problem.
Kiedy mam potrzebę gryzienia – mam „zajadać” elastyczne gryzaki.
Zgrzytanie. Robaków nie mam. Niestety. Tak byłoby najprościej. Skoro jednak nie one są przyczyną, to – przyczyny są inne. Najprawdopodobniej trzy – wynikające z potrzeby stymulacji sensorycznej, z potrzeby gryzienia i ze stresu przy wykonywaniu jakiegoś trudnego zadania. Co z tym zrobić? Nie komentować, a opukiwać buźkę w celu rozluźnienia mięśni żuchwy i dawać gryzaki.
Mam myć zęby szczoteczką elektryczną. (Robię to odkąd przyniósł mi taką Mikołaj).
Każdy ma prawo być zmęczony i nie chcieć czegoś robić. Ja też. I mam prawo, żeby te moje zmęczenie, znużenie, czy niechęć były respektowane.
Wśród wszystkich zajęć, które mam musi znaleźć się czas na odpoczynek i zabawę. Spoko koko, dobrze jest!
Mam oswajać się z różnymi fakturami i zapachami, a także dotykiem rozpoznawać przedmioty.