Małpie figle, czyli 5. dzień Warsztatów Rozwoju Mowy w Fundacji „Ja Też”

Tak czasem bywa, że nie ma się już na nic siły i zamiast pracować, nie robi się nic. Tak właśnie było wczoraj, czwartego dnia turnusu. Niewiele zrobiłem u Iwony, zupełnie nic u Ady, a do Mateusza nawet nie poszedłem, bo płakałem ze zmęczenia. Mama porwała mnie, utuliła i zabrała do domu, żebym wypoczął i z nową energią, wyspany i zrelaksowany, wrócił dziś.

No i wracam. U Iwony idzie mi powoli. Tak bardzo powoli, że Mama musi napić się kawy. Potem trochę przyspieszam, ale Mamy już nie ma, więc zdjęć i filmów brakuje.

Na zajęciach sportowych Socatots nigdy nie brakuje mi sił, także biegam z piłką, czołgam się przez tunel, rzucam kostką. Zazwyczaj wszystko tak, jak trzeba i kiedy trzeba.

Na przerwie, przed kolejnymi zajęciami, robimy na korytarzu sztuczki. „Wchodzi kominiarz po drabinie…”, albo robaka, co się wije między złożonymi dłońmi. Ale i tak największą furorę robi sztuczka z komarem, którą pokażę Wam za jakiś czas.

Czas na zajęcia z Adą. Nie bardzo się na nie spieszę. Powiedziałbym, że raczej gram na zwłokę. Im dłużej będę szedł, tym mniej czasu zostanie na naukę. Ale Mama mnie zachęca, mówiąc żebym zapytał się Ady, czy zna jakieś sztuczki. Może zna jakieś lepsze niż tata Tadka.

Okazuje się, że zna, ale tylko małpie! Małpie sztuczki i małpie figle. I to od nich zaczynamy dzisiejsze zajęcia! Bo kiedy nie ma siły, kiedy brakuje chęci, kiedy wszystko jest …Przeczytaj cały wpis

Najlepsze lody są o smaku kupy, czyli 2. dzień Warsztatów Rozwoju Mowy w Fundacji „Ja Też”

Dzisiaj rozpoczynam zajęcia o godzinę później. O godzinę później więc wstaję i o godzinę później wychodzę z domu. Na miejsce docieram kilka minut przed czasem, także mam jeszcze chwilę na korytarzowe pogaduszki z nowym kolegą.

Nie wiem, czy Wy też tak macie, że jak się wyśpicie, to od razu wszytko Wam lepiej wychodzi i bardziej się chce? Ja tak mam! Dzisiaj się wyspałem. Dzisiaj jestem też oswojony z nową sytuacją i nowym rytmem dnia, także praca idzie mi całkiem świetnie.Tak, jak wczoraj, tak i dzisiaj, zajęcia zaczynam z Iwoną. Iwonę bardzo lubię i prawie zawsze pięknie i chętnie z nią pracuję. Prawie, bo wczoraj akurat nie. Za to dzisiaj nadrabiam! Jestem pilny przez całe 50 minut i choć mam swoje pomysły i bywam uparty, to jednak …Przeczytaj cały wpis

Dramat w pociągu, czyli 1. dzień Warsztatów Rozwoju Mowy w Fundacji „Ja Też”

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz napisałem Wam coś o tym jak i czego się teraz uczę. Wiąże się to z tym, że kiedy ja się uczę, mój sekretarz (czyt. Mama), zamiast siedzieć obok i obserwować, jest gdzieś z Marysią i się nią zajmuje. Ale dzisiaj jest zupełnie inaczej. Przynajmniej na początku.

Pierwsze turnusowe zajęcia zaczynam o 8:00, a to oznacza, że muszę wstać bardzo wcześnie. O 6:40 przychodzi do mnie Mama. Odsłania okna i na łyżeczce z wodą, podaje mi rozgnieciony Euthyrox – moją codzienną dawkę 50 µg. Teraz mam 30 minut na to, żeby zrobić siusiu, odświeżyć się i ubrać oraz przygotować sobie śniadanko – dwa jogurciki malinowe Jogobella.

Po śniadaniu, idziemy z Mamą myć zęby. Mama swoje, ja swoje. Wkładamy sandałki i bierzemy nasze tobołki. Mama swoje (kubek, kawę, herbatę, mleko, cuksy i batoniki zbożowe), a ja swoje (chusteczki, zeszyt, wodę, naleśniki Hipp, obiadek z indykiem Bobovita, serek Danio, banana, miskę i dwie łyżki). Ruszamy.

Na drodze, za zjazdem z obwodnicy są korki, bo jeden pas jest zablokowany. Przez to tracimy kilka cennych minut i o te kilka minut spóźniam się na pierwsze zajęcia.

Iwona już czeka. Bardzo ją lubię. Jednak dzisiaj nie mam ochoty na naukę. Po wypoczynku na wsi, po zabawach na świeżym powietrzu, po beztroskim czasie spędzonym z Babcią i Przyjaciółmi, nie jest łatwo usiąść przy stoliku i pracować. Dlatego się trochę buntuję.Zaczynamy i kończymy na sekwencjach, a właściwie na jednej sekwencji, bo tylko tyle udaje mi się dzisiaj zrobić. Najpierw się obrażam, potem świruję, potem nie chcę, potem troszkę pracuję, a potem znów się obrażam i kółko się zamyka. Zadanie nie jest trudne, tylko trudno …Przeczytaj cały wpis

Co tam słychać w moim uchu…

Dzisiaj, po potwornie długim czasie wracam do Medincusa, do mojej pani doktor Grażyny Urbańskiej, która jest otolaryngologiem. Po tym jak 14. grudnia 2016 roku, moje badanie słuchu nie wypadło najlepiej, miałem pojawić się po kilku miesiącach żeby je powtórzyć. Ale powtarzać najlepiej bez gila, a ja bez gila, to jak uczeń bez jedynki – prawie niemożliwe. Także moja wyczekana wizyta przepadła, a zanim zapisałem się i doczekałem kolejnej, trochę czasu minęło. Z lekkim smarkiem, ale jestem.

Siedząc w poczekalni wertuję lekkie, poręczne i bardzo przeze mnie lubiane książeczki o „Kici Koci”. Zabrałem je ze sobą na wypadek, jakby się okazało, że jest jakaś obsuwa i trzeba trochę poczekać. Trochę „poczytałem” sam, trochę poczytała mi Mama, aż w końcu przyszła moja kolej. Pani doktor woła mnie do siebie, a ja odważnie, z uśmiechem na ustach, wchodzę do gabinetu. Mama siada na fotelu, ja siadam na Mamie, a pani doktor włącza specjalną kamerę. Żebym się nie bał, zabawia mnie rozmową i wszystko wyjaśnia. Zadaje mi też sporo pytań: Czym przyjechałem? Kto prowadził? Itp. Dzięki temu wie, że słyszę jej pytania, rozumiem je i potrafię na nie odpowiedzieć. Pani doktor ma specjalną kamerę, którą może robić zdjęcia i kręcić filmy. Robi zdjęcie wąsom na mojej koszulce i zdjęcie mojej buzi, która wąsów jeszcze nie ma. Wszystko to pojawia się na ekranie monitora. Wtulam się w Mamę, a pani doktor wjeżdża kamerą w moje ucho. Prawe wychodzi idealnie – czyste i włochate. Lewe jest jednak …Przeczytaj cały wpis