Anioł przemówił…

…szeptem, ale jednak!

Dzisiaj w przedszkolu są Jasełka. W tym roku, z racji swej anielskiej cierpliwości okazywanej Rodzeństwu, zostałem aniołem. Mama jakoś nie specjalnie martwi się strojem, bo kilka lat temu, na wyprzedaży poświątecznej kupiła za pół ceny aureolkę i skrzydła (takie cuda w Nanu Nana), które czekały sobie w szafie na swoje pięć minut. 5 minut nadeszło, ale… przecież coś do tych skrzydeł trzeba ubrać! Nie mam starszej siostry od której mógłbym wziąć starą sukienkę, albo chociaż spódnicę, a na szukanie po koleżankach jest już za późno. Mama nie śpi w nocy, tylko główkuje. O świcie przychodzi natchnienie! Wkładam letnią sukienkę mojej Mamy! Mamie sięga ona przed kolan, ale dla mnie to prawdziwa anielska alba ciągnąca się po ziemi. Do tego bluzka z długim rękawem pożyczona od Maniuty, skrzydła, aureola i gotowe! Anioł jak malowany!Strój mi się naprawdę podoba. Tak bardzo, że naciągam kurtkę na kieckę i skrzydła, i nie wkładam czapki – zamiast niej mam aureolę. Tak wyszykowany jadę do przedszkola. Okazuje się jednak, że do przedstawienia mam kilka godzin, także chcąc nie chcąc, muszę porzucić moje anielskie szaty i zamienić się w zwykłego Stasia.

Ok 14:00 znów jestem aniołem, a razem ze mną – moje przedszkolaki. Wszystkie piosenki mam wykute na blaszkę, także śpiewam głośno i wyraźnie z całą grupą starszaków. Choć śpiewamy w chórze, wszyscy razem, to Mama dobrze słyszy mój anielski głosik i jak to Mama, bardzo się wzrusza. Dwa lata temu na jasełkach byłem królem. Rolę swoją znałem, ale pani Marta, która była wówczas nauczycielem wspomagającym, chyba nie miała do mnie wystarczająco dużo zaufania, bo zamiast dać mi mówić samemu, stała obok niczym sufler i mówiła powoli mój tekst, a ja, nie mając innej możliwości, po prostu powtarzałem. Rok temu byłem pastuszkiem. Rolę miałem długą i wykutą na blaszkę, ale zjadła mnie trema i nie powiedziałem ani słowa. W tym roku jestem aniołem niosącym nadzieję i jedyne, co mam powiedzieć, to „NADZIEJA” właśnie. Onieśmielony wielką publicznością, zamykam się w sobie i… i prawie nic bym nie powiedział, ale z pomocą przychodzi mi p. Kasia. Kuca przy mnie, przytula i podpowiada na uszko „nadzieja”, a ja niewiele głośniej mówię w stronę widowni, szeptem jak na anioła przystało moją króciutką kwestię – „nadzieja”.Przestawienie za nami. Mama dumna jak paw, cieszy się, że tym razem odważyłem się coś powiedzieć. Szczęśliwa, bo to w sumie ostatnia okazja w tym przedszkolu. Od września najprawdopodobniej pójdę do nowego przedszkola, do nowych dzieci i nowych pań, za to z moją starą Maniutą 🙂Na Jasełka dotarła reprezentacja mojej Rodziny – Mama, Tata i Marysia (Antoś niestety ma dziś na później, więc w czasie mojego przedstawienia jest w szkole), Dziadek Michał (Babcia Asia niestety ma dzisiaj strasznie dużo lekcji, wiec zamiast na Jasełkach, siedzi w pracy) i Babcia Bożenka. Jednak pięć osób, to i tak całkiem dużo, także nie narzekam. Cieszę się tym, co mam.Na koniec wręczam jeszcze prezent Rodzicom. A nawet dwa prezenty. Jeden z nich to kalendarz, który powiesimy w kuchni ii będziemy w nim wszystko zapisywać, żeby o niczym nie zapomnieć. Drugi, to własnoręcznie wykonana ozdoba choinkowa, która pięknie prezentuje się na naszej domowej choince.

Przedstawienie się skończyło, jedzenie też – to znak, że czas już wracać do domu. Schodzę do szatni, a tam mój kumpel Wojtuś. Ubiera się powoli, bo czeka na mnie. Mówi, że nigdzie nie pójdzie, dopóki ja nie pójdę. Ostatnio, kiedy spakowałem bluzę do torby i naciągnąłem kurtkę na koszulkę, Wojtuś zrobił to samo. Powiedział mamie, że nie ubierze bluzy, bo chce tak jak Staś 🙂 A potem, kiedy ja wyszedłem już na dwór, Wojtuś nie czekając na swoich, zrobił to samo! Zszedł nawet ze mną po schodach! A kiedy zobaczył swoją mamę na ich szczycie, pozwolił sobie odprowadzić mnie do samochodu. Dosłownie do samochodu, bo wsiadł razem ze mną. Wojtuś to całkiem zdrowy, fajny, kontaktowy i wygadany chłopak. Wojtuś bardzo mnie lubi i lubi robić to, co ja. Ja też bardzo lubię Wojtusia. Dzieci nie mają uprzedzeń, jeśli rodzice też ich nie mają. Kto się oswoi, ten się nie boi!

Taki mały, a TAKI WIELKI, czyli wyjątkowy koncert wyjątkowych ludzi. Osiemnastka zespołu Etna Kontrabande.


Jesień, zima, wczesna wiosna, to ciężki czas dla małych fanów muzyki. Nie ma koncertów w plenerze, brakuje festiwali podczas których można siedzieć wygodnie na kocu, jest zimno i ciemno, i w sumie to najlepiej i najbezpieczniej siedzieć sobie w domu. Oczywiście w klubach nocne życie toczy się tak samo, jak zawsze, jednak puby, czy wielkie stadiony, to nie jest najlepsze miejsce dla takich małych skrzatów, jak ja. Tłok, hałas i późna godzina rozpoczynania się koncertów sprawiają, że po prostu na nie nie chodzę, wypadam z gry.

Jednak dzisiaj sytuacja jest wyjątkowo wyjątkowa. Za oknem czarna noc i biały śnieg, ciemno i zimno, a ja zamiast iść spać, wychodzę z Rodzicami na koncert. Niezwykły koncert! Taki mały, a jednocześnie TAKI WIELKI! Koncert z okazji 18. urodzin zespołu Etna Kontrabande. Mało brakowało, a bym nie poszedł, bo Tata, jak to Tata, marudzi czasem na zapas, że ja za mały, że pięć lat, że powinienem siedzieć w domu, a nie chodzić na imprezy. Mama na szczęście wie lepiej, więc jednak poszliśmy. Bez Antosia, który był na biwaku zuchowym, bez Marysi, która spała u Babci Asi i Dziadka Michała, bez Figi. Tylko we troje  – Mama, Tata i ja.

Koncert odbywa się w wyjątkowym miejscu – w Dworku Sierakowskich w Sopocie. To żaden nocny klub, czy wielki stadion, tylko mały domek, w którym mieści się galeria, w którym odbywają się ciekawe spotkania, wykłady, wieczory poetyckie, spektakle, czy zupełnie niezwykłe koncerty – takie właśnie jak ten, na którym dziś jestem.

Atmosfera dzisiejszego spotkania …Przeczytaj cały wpis

Jedne zabawki trafiają na półkę, a inne prosto do serca, czyli parę słów o króliczku Alilo

Czasem tak się zdarza, że ktoś doceni moją pracę i w ramach podziękowania za to co robię, da mi coś w prezencie. Za każdy prezent zawsze dziękuję, każdy jest dla mnie ważny i każdy jeden doceniam. Dzisiaj opowiem Wam o jednym z nich.Pół roku temu, z okazji Dnia Dziecka, dostałem jeden z najwspanialszych prezentów w życiu. Firma Alilo podarowała mi wspaniałego króliczka – Alilo Honey Bunny. Mój królik …Przeczytaj cały wpis

Pływać, czy nie pływać? Oto jest pytanie!

W zeszłym roku byłem świetnym pływakiem. Czułem się w wodzie jak, jak, jak… jak ryba! Jak ryba w wodzie! Uwielbiałem chodzić na basen, uwielbiałem moją grupę, uwielbiałem pana Michała, uwielbiałem pływać! Tuż przed wakacjami coś się zaczęło psuć. Nie z grupą, nie z basenem, nie z panem Michałem, tylko ze mną. Coś przestało mi pasować i nikt nie wiedział co. Ja chyba też nie do końca.Po wakacjach, wypoczęty i stęskniony wróciłem z uśmiechem na ustach. Ale tylko w planach, bo kiedy przyszło do realizacji …Przeczytaj cały wpis

Biegowe Grand Prix Dzielnic Gdańska po raz ostatni…

…w tym roku. Bo od przyszłego, mam taką nadzieję, wszystko zacznie się od początku i znów będę mógł pobiec w biegu Malucha i zdobyć swoje puzzelki. Dzisiaj zdobywam piąty i tym samym kończę budować panoramę Gdańska.Po numerki startowe Mama jedzie dzień wcześniej i podobnie jak tydzień temu, odbiera je w Galerii Manhattan. Przychodzi na ostatnią chwilę, a właściwie już po niej …Przeczytaj cały wpis

Padłem, powstałem i pobiegłem, czyli Biegowe Grand Prix Dzielnic Gdańska po raz czwarty

Za pierwszym razem spóźniłem się na odbiór pakietu startowego, więc pobiegłem bez numerka. Za drugim razem nie zabrałem słuchawek, więc zamiast pobiec kiedy usłyszałem wystrzał, rozpłakałem się. Za trzecim razem było prawie idealnie. Przyszedłem na czas i niczego nie zapomniałem, za to byłem kompletnie wyczerpany po imprezie, na której byłem w nocy poprzedzającej bieg. Tym razem jestem gotowy. Gotowy na wszystko.

Po raz pierwszy odbieram mój (i Antosia) pakiet dzień wcześniej, w Manhattanie. Na spokojnie, bez kolejek, bez pośpiechu. Dzięki temu zdobywam smycz okolicznościową, a następnego dnia, w dzień biegu, nie muszę się stresować, że nie zdążę i mój numerek przypadnie komuś innemu, jak to było za pierwszym razem.Mój bieg zaczyna się po 12:00, ale na wszelki wypadek z domu wychodzimy już ok 11:00. Bo to nigdy nic nie wiadomo… a to korek, a to problem z dojazdem, z parkowaniem, ze znalezieniem miejsca startowego. A pierwszy „wypadek” zdarza się jeszcze …Przeczytaj cały wpis

Mateusz na scenie, czyli Sunny Money po raz drugi

Ja to mam klawe życie. Wczoraj do 21:40 bawiłem się w centrum Gdańska na koncercie Julii Pietruchy. Dzisiaj baluję w Starogardzie na koncercie Sunny Money.

Starogard nie jest bardzo daleko, ot jakieś 56 km od mojego domu. Jednak kiedy wyrusza się po godzinie 19:00, po całym dniu zabaw na świeżym powietrzu i szaleństw z Przyjaciółmi, to nagle się okazuje, że blisko też wcale nie jest. I tak, w drodze na koncert mojego Przyjaciela Mateusza, zasypiam. I nie jest to taka zwykła drzemka, która się kończy z chwilą dotarcia do celu. To jest prawdziwy, mocny sen. Taki sen, jakim niedźwiedź zasypia na zimę, jakim sowa zasypia na dzień i jakim ja zasypiam na noc. Także, choć bardzo chciałem tu przyjechać, choć umówiłem się wcześniej z Mateuszem, choć przejechaliśmy taki kawał, to teraz nie mam najmniejszej ochoty wychodzić z samochodu. Jednak wracać z niczym, też trochę szkoda. A nuż się obudzę i rozbudzę? A może zmęczenie odejdzie i będzie fajnie? Póki co, fajnie jednak nie jest, a próby rozbudzenia mnie, czy zainteresowania czymkolwiek, kończą się moim płaczem. I tak, zamiast się cieszyć i bawić, jestem smutny i nieszczęśliwy. Mama obiecuje, że wypije herbatkę, posłuchamy dwóch piosenek i jak nadal będę chciał wracać, to zaraz pojedziemy do domu i będę sobie mógł dalej spać.

Jednak w moich żyłach …Przeczytaj cały wpis

Pogaduszki z Pietruchą

Kiedy człowiek przez trzy dni jeździ na turnus, to musi potem porządnie odpocząć. Tym bardziej, jeśli po dwóch dniach przerwy będzie jeździł dalej. Najlepszym odpoczynkiem jest leżenie plackiem i nicnierobienie, albo wręcz przeciwnie – dzikie szaleństwo. Ja wybieram opcję numer dwa razy dwa. Dzisiaj śmigam na Stare Miasto na koncert Julii Pietruchy, a jutro do Starogardu na koncert Sunny Money.Tak bardzo nie chcemy się spóźnić, że przyjeżdżamy …Przeczytaj cały wpis

Jedno oko na Maroko i drugie też

Prawie dwa lata czekałem na wizytę u okulisty w ramach NFZ, także fakt, że w kolejce pod drzwiami czekam 1,5 godziny nie ma już chyba większego znaczenia. Przy rejestracji podają co prawda godzinę przyjęcia, jednak tak naprawdę jest to czas orientacyjny, taki sam dla wielu pacjentów. Jedyny plus oczekiwania jest taki, że w poczekalni są książki o Marcie, czyli bohaterce mojej ulubionej kreskówki, także mogę sobie „poczytać”.Dzisiaj zakraplania nie będzie. Nie ma takiej potrzeby, gdyż całkiem niedawno, w styczniu tego roku, miałem je podczas prywatnej wizyty.
Za to sprawdzają mi widzenie na odległość z zasłoniętym lewym i prawym okiem. Rozpoznaję prawie wszystko, jednak kiedy obrazki …Przeczytaj cały wpis

Zgubiony i odnaleziony, czyli Globaltica 2017

„Dzieci nie bierze się na koncert” – powiedziała Babcia – „To nie jest miejsce dla nich.”
„Ale dlaczego jedziecie tam z dziećmi?” – zapytała zdziwiona Ciocia.
„Bez sensu brać dzieci.” – powiedział Tata. „Bez dzieci będzie przecież łatwiej.” – dodał.

I wiecie co? Oni się wcale nie mylą! Wszyscy, którzy myślą, że na koncercie jest łatwiej, kiedy dzieci zostają w domu, mają rację. Powiem Wam więcej! Bez dzieci wszędzie jest łatwiej. Do sklepu łatwiej pójść bez dzieci, leżeć w hamaku i odpoczywać też jest łatwiej, kiedy dzieci nie ma w pobliżu. Obiad łatwiej się gotuje, kiedy dzieci nie wiszą na nodze i łatwiej się z domu rano wychodzi, kiedy nie trzeba ogarniać też dzieci. Łatwiej wyjść do restauracji, łatwiej pójść do kina, łatwiej wyjechać na wakacje. Łatwiej jest wypić ciepłą kawę i zjeść kanapkę zanim wyschnie na wiór. Łatwiej jest się wyspać, kiedy nikt od rana nie woła: „Mamo! Tato!”. Zawsze i wszędzie jest łatwiej, i nie ma co oszukiwać, że jest inaczej. Ale trudniej jest kochać, trudniej cieszyć się życiem i trudniej jest czuć się spełnionym, kiedy ich nie ma. Trudniej być szczęśliwym. A skoro już są, skoro są największym skarbem i największą radością swoich Rodziców, to przecież nie po to, żeby żyć osobno i cieszyć się wolnością, nie po to, żeby siedzieć w czterech ścianach i trwać od rana do wieczora, od poniedziałku do niedzieli, od stycznia do grudnia, a po to, żeby ten czas, nawet jeśli jest wtedy trudniej, spędzać razem, rodzinnie, w komplecie, ciekawie. I choć Rodzice starają się mieć trochę czasu wyłącznie dla siebie (co przy trójce dzieci wcale nie jest łatwe, a z całą pewnością bardzo potrzebne), to są też takie miejsca i takie sytuacje, w których zawsze jesteśmy razem. I takim miejscem jest właśnie Festiwal Globaltica.

Globaltica dzień 1.

Bez dzieci łatwiej byłoby zdążyć na czas, ale… no cóż, ponieważ jedziemy wszyscy razem (prawie razem, bo Antoś jest na obozie zuchowym), to jest jak jest. Zanim Tata wraca z pracy, zanim udaje nam się spakować wszystko, co jest niezbędne, wszystko co może się przydać i wszystko na wszelki wypadek, mija naprawdę dużo czasu. A jeszcze trzeba dojechać, zaparkować, wypakować wszystko z auta i doczłapać się pod scenę. Kiedy docieramy na miejsce jest już pierwsza przerwa po pierwszym koncercie. Przegapiliśmy występ trio z Estonii – zespołu Trad.Attack. Żałujemy bardzo, ale na szczęście jest internet, dzięki któremu choć trochę nadrabiamy zaległości.

Drugi zespół, który pojawia się na scenie jest fenomenalny! Alsarah & the Nubatones. Prosto z Sudanu. Prosto z USA. Prosto do Gdyni. Prosto na …Przeczytaj cały wpis