Jest zima, będzie Mikołaj!

Odkąd przeprowadziliśmy się 10 km na południe mamy więcej zimy. Kiedy w centrum jest szaro i pada deszcz, u nas jest biało i pada śnieg. Kiedy w mieście kałuże, u nas bałwany…

Pierwsza prawdziwa, tegoroczna zima dociera do nas w połowie listopada. A wraz z nią pierwsze myśli o Mikołaju! Wstajemy rano, a za oknami śnieg! Bardzo dużo śniegu! Ogromnie, przeogromnie dużo! Siadam więc szybko do stołu i bez marudzenia, bez wybrzydzania i bez zwlekania, biorę się za śniadanie. Antoś też. Jednym okiem patrzę w miskę, a drugim łypię przez okno w poszukiwaniu świętego. Antoś mówi, że gdzieś tam jest i patrzy…, a skoro ON patrzy, to na pewno po to, żeby zobaczyć, czy ładnie jem! Wszystko notuje w swoim kajeciku i potem wie, kto zasłużył na prezent, a kto nie. Może  stoi gdzieś za drzewem, może za krzakiem… Nie wiadomo. Ale jest na pewno! Tak bardzo chciałbym go zobaczyć, że w końcu nie wytrzymuję i staję na krześle. Rozglądam się wszędzie, wytężam wzrok, ale Mikołaja nie widać. Może już sobie poszedł. Jednak na wypadek, gdyby kręcił się jeszcze w pobliżu, będę dziś bardzo grzeczny.

Zaczął się właśnie długi, listopadowy weekend. Przed nami trzy dni wolnego. Antoś o 7:00 rano pojechał rano na biwak zuchowy, a my jedziemy do Gdyni po Babcię Tesię! Hurrra! Hurrra! Uwielbiam Prababcię Tesię! I uwielbiam to, ze do nas przyjedzie! I uwielbiam to, że jest tyle śniegu! I to, że idziemy na pierwsze w tym roku sanki!Pierwszy śnieg 2016 Pierwszy śnieg 2016 Pierwszy śnieg 2016Maniuta jedzie w wózku (jeszcze nie dorobiła się zimowego powozu), Tata, Babcia i Mama idą na nogach, a ja śmigam na sankach. I ciągnącym mnie siłaczom, nie daję ani chwili wytchnienia! Jak już zasmakowałem …Przeczytaj cały wpis

Julia Pietrucha otwiera mi okno

Kto mnie zna, ten wie że uwielbiam ukulele. Moim ulubionym muzykiem, grającym na tym instrumencie jest Israel „IZ” Kamakawiwoʻole (ponieważ bardzo trudno wymienić jego imię i nazwisko, zwykle nazywam go „Ukulele”).

Wielka szkoda, że nie ma go już wśród nas, bo z ochotą poszlibyśmy wszyscy razem na jego koncert (np. podczas przyszłorocznego Festiwalu Globaltica).

Na szczęście IZ nie był jedynym, który zakochał się w ukulele. I tak się akurat wspaniale złożyło, że jedna z osób, która pięknie śpiewa i pięknie gra na ukulele, przyjechała właśnie do Gdańska. Julia Pietrucha zagra w klubie B90.


Jednak dostać się na koncert wcale nie jest łatwo! Pierwsza pula biletów rozeszła się zanim Mama dowiedziała się, że Julia będzie w Gdańsku. Żeby kupić bilet na dodatkowy koncert, który ma odbyć się dwie godziny wcześniej, Rodzice siedzieli jak na szpilkach i z niecierpliwością czekali, aż wybije godzina 10:00, żeby kupić je, jak tylko pokażą się w sieci. I kupili. Dwa. Tylko dla siebie. O mnie nikt nie pomyślał. A właściwie pomyślał, ale kiedy w zeszłym roku …Przeczytaj cały wpis

Miła Miła, czyli bardzo miły Golden retriever

Fajnie by było mieć psa. Odkąd mamy więcej miejsca i bliżej do lasu, często o tym myślimy. Czy tylko byłoby fajnie, czy naprawdę chcemy go mieć? Czy będziemy mieć dla niego czas? Czy będzie nam się chciało po nim sprzątać? Czy będzie nas stać na chodzenie z nim do weterynarza i kupowanie psiej karmy? Czy będziemy wstawać jeszcze wcześniej i kłaść się jeszcze później, żeby pójść z nim na spacer? Nawet jeśli na wszystko odpowiemy „tak”, to pytania wcale się nie skończą. Przyjdą kolejne. Jakiego psa wybrać? Z długą sierścią, która będzie wszędzie fruwać, czy z krótką, która będzie się we wszystko wbijać? A może z włosami? Albo łysego?, wtedy problem z sierścią nie będzie nas dotyczył, za to zimną, jesienią i wiosną psa będzie trzeba ubierać, a latem smarować kremem z filtrem i chronić przed słońcem. O ile istnieją psy bez sierści. Małego, czy dużego? Takiego do przytulania, czy takiego, co jest silny i odważny? Kiedy go wziąć? Skąd? Oryginalny, czy kundel? Z przeszłością, czy czystego jak łza? Gdzie go zapisać na szkolenie? Pytań jest wiele i ciągle pojawiają się nowe. Wszystkie bardzo ważne. Ale nam się nie spieszy. Decyzja o wzięciu psa, zwiąże nas ze sobą na kilkanaście najbliższych lat. Trzeba ją dobrze przemyśleć.

Tata od zawsze marzył o …Przeczytaj cały wpis

Złoty Aniołek

Od kilku lat w moim ośrodku w Skarszewach organizowany jest konkurs „Złoty Anioł”. Biorą w nim udział dorośli podopieczni WTZ i ŚDS. W zeszłym roku (kiedy nie jeździłem do Skarszew ze względu na to, że urodziła się nam mała Marysia) odbyła się pierwsza edycja dla dzieci – „Złoty Aniołek”. W tym roku odbyła się ona po raz drugi. Do tego konkursu nie trzeba się zgłaszać. Biorą w nim udział wszyscy, którzy przyjeżdżają do ośrodka na swoje zajęcia. Wersja dziecięca obejmuje podopiecznych OREWu, przedszkola Oleńka, PPP oraz Zespołu Terapeutycznego. W pierwszej turze głosują tylko pracownicy – każdy może oddać trzy głosy na któregoś ze swoich pupili. I tak się jakoś fajnie stało, że spośród wszystkich dzieci jeżdżących do Skarszew, znalazłem się w pierwszej piątce, która otrzymała nominację do „Złotego Aniołka”. To ogromny zaszczyt, wielkie wyróżnienie i powód do dumy. Zwłaszcza, że pozostałych 150 dzieci korzystających ze wsparcia tego ośrodka równie mocno zasłużyło na taki sukces.NominacjaOd teraz, aż do 11. października …Przeczytaj cały wpis

Samodzielność ponad idealność, czyli o tym jak dzieło traci na wartości

Bardzo lubię rysować. Rysować, kolorować, malować. Choć moje prace dalekie są od idealnych, to jednak są moje, więc dla Rodziców najcenniejsze. Bo w pracy dziecka nie o to chodzi, by każdy szczegół pokolorowany był zgodnie z przyjętym wzorem, ani o to, by za krawędź nigdy nie wyjść. Nie chodzi o to, by drzewo miało smukły pień i rozłożystą koronę, ani o to, by biedronka miała siedem równych kropek.

O bazgroły też nie chodzi, bo choć Rodzice przyjmą wszystko z uśmiechem, to jednak dzidźką już nie jestem. Mam cztery lata, a nawet cztery i pół, a od czteroipółlatka się wymaga. Dlatego staram się i uczę żeby te prace były coraz lepsze, żeby słońce miało promyki, a oczy Mamy były nad jej nosem, żeby trawa była …Przeczytaj cały wpis

W Toruniu najlepsze są… lody!

Po dwóch tygodniach turnusu w Fundacji „Ja Też”, po dwóch tygodniach przedszkola i popołudniowych zajęć z krakowskiej, po kilku zajęciach w Szkole Jedzenia… zasłużyłem na urlop! A skoro zasłużyłem, to pojechałem. Dzięki uprzejmości mojego kumpla Teosia i jego rodziców, pojechałem do Torunia, gdzie czekało na mnie przeprzytulne mieszkanko nieopodal starówki.

31. lipca ruszam w trasę…

Aby mieć dużo sił na zwiedzanie stolicy pierników, zasypiam zaraz po starcie i śpię aż do końca. „Aż”, to może zbyt duże słowo, bo nie jedziemy wcale tak długo, jakby się mogło wydawać. Toruń jest blisko, a droga całkiem niezła, więc po jakiś dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Z górą tobołów (bo na tygodniowy wyjazd trzeba zabrać wszystko, na wszystkie ewentualności) wtaczamy się na trzecie piętro. Za drzwiami znajduje się najfajniejszy pokój jaki kiedykolwiek widziałem. No i jest w nim gitara! I bęben! I mnóstwo książek! Czyli to, co lubię najbardziej.

Pierwszego dnia ruszamy na „zwykły” spacer. Idziemy zobaczyć fontannę, starówkę z Krzywą Wieżą, pomnik Kopernika, Wisłę i sąsiadujący z nią plac zabaw. W Toruniu dużo się dzieje, więc zgodnie z zaleceniem mamy Teosia obserwujemy słupy w poszukiwaniu atrakcji. Na dziś wynaleźliśmy teatr z Hiszpanii. Niestety są strasznie głośni, więc równie szybko jak tu pędziliśmy, opuszczamy widownię i wędrujemy w poszukiwaniu spokojniejszej miejscówki.

Pieska, którego razem z Antosiem …Przeczytaj cały wpis

O wszystkim, a zwłaszcza o Letnim Falowaniu i Globaltice

Za każdym razem, kiedy siadam do wpisu, przychodzi mi do głowy taka jedna myśl… „O rety! Jak dawno nie pisałem!”. Ale niepisanie to nie jest mój wybór. Na niepisanie zostałem skazany. A wszystko przez to, że czas zamiast być moim sprzymierzeńcem, zaczął działać na moją niekorzyść i po prostu, bezczelnie, nie pytając mnie wcale o zgodę ucieka! Ucieka i nie wraca. A ja tu siedzę bezradnie z milionem myśli, które chcę wylać na klawiaturę, ale nie mogę, bo nie mam kiedy. A im więcej mam do powiedzenia, tym czasu na opowiadanie mniej. A że w miarę niepisania, rzeczy do opowiadania przybywa, to… jeszcze bardziej niż wcześniej potrzebuję szafy do Narnii, tyle, że bez Narnii, a z ciszą, spokojem i komputerem. I naleśnikami w słoiku, bo przecież jeść trzeba.

Jak zacznę opowiadać o wszystkim, o czym nie opowiedziałem, to zanim dotrę do daty 27. czerwca, będzie już pewnie grudzień. Z drugiej strony pomijać ważnych rzeczy też nie potrafię. Jedynym rozwiązaniem jest opowiedzieć z grubsza o tym, co było, a resztę pozostawić Waszej wyobraźni.

Pierwsza sprawa, o której nie powiedziałem to występy w przedszkolu z okazji Dnia Rodziny (25. maja). Rolę wykułem na blaszkę („Martwią się niedźwiadki. Prezentów nie mamy.”), ale jak przyszło co do czego, nie odezwałem się ani słowem. Wyszedłem na środek (niezbyt chętnie), chwilę postałem, zrobiłem nadąsaną minę, poczekałem aż p. Iwonka powie moją kwestię i wróciłem do szeregu. Ale Mama i tak była dumna i wzruszyła się moim zawstydzeniem, bo to takie normalne i pasujące do przedszkolaka.

Druga rzecz, która ciągle krąży mi po głowie, to… postępy! Zawsze Wam mówiłem, że z tym czytaniem, to zupełnie mi nie idzie i zamiast postępów kręcę się w kółko. Samogłoski (A, O, U, Ó, E, I, Y), paradygmat PA (PA, PO, PU, PÓ, PE, PI, PY) i MA (MA, MO, MU, MÓ, ME, MI, MY). I tyle, i nic na przód. Ale w końcu zaskoczyłem i poszło! Może jeszcze nie jak burza, ale jednak do przodu. Do akcji wkroczyła kolejna para – BA (BA, BO, BU, BÓ, BE, BI, BY) i LA (LA, LO, LU, LÓ, LE, LI), a potem kolejna FA (FA, FO, FU, FÓ, FE, FI, FY) i WA (WA, WO, WU, WÓ, WE, WI, WY). Pokazałbym Wam filmik, ale musiałbym się przekopać przez kilkadziesiąt folderów żeby go znaleźć, więc może innym razem. Póki co, musicie wierzyć mi na słowo.

Po trzecie, od jakiegoś 1,5 m-ca nie wstaję już w nocy na siku! Takie nocne pobudki, to jednak był problem. Bo choć jestem super samodzielny – sam się budzę, wychodzę z łóżka, idę do łazienki, ściągam piżamę, siadam, siusiam, to czasem z powrotem do łóżka miałem już problem i siedziałem na nocniku czekając, aż ktoś mnie uratuje, zaniesie do łóżeczka, przytuli i opatuli kołderką. Teraz nie trzeba mnie ratować, bo śpię jak suseł do białego rana, więc wszyscy pozostali też mogą spać (chyba, że akurat budzą się na mleko – Marysia; chyba, że akurat karmią mlekiem – Mama). Dla niewtajemniczonych – 1,5 roku temu przestałem nosić pieluszkę w dzień, a rok temu porzuciłem na zawsze pieluszkę nocną.

Po czwarte byłem na Letnim Falowaniu we Wielu!Letnie Falowanie 2016 Rok temu strasznie chciałem, ale się nie udało, bo mój Antoś się rozchorował w dzień festiwalu i psia kość, musieliśmy zrezygnować. Dwa lata temu byłem i totalnie się zakochałem! Fakt – Line Up był pierwsza klasa (m.in. Damian Syjonfam, Bakshis, Daab, Tabu), a i ludzie wokół wspaniali, otwarci, uśmiechnięci, więc miłość od pierwszego wejrzenia całkowicie usprawiedliwiona. A w tym roku, mimo wielu przeciwności …Przeczytaj cały wpis

Sok z ogórka

Jakiś czas temu, dzięki Waszemu wsparciu, chodziłem do Szkoły Jedzenia. Napisałem Wam, że idę, ale nie napisałem jak było, a w sumie jestem Wam to winien. Tymczasem nic o tym, co robiłem, nic o tym czego się nauczyłem, nic o tym, czego nauczyli się moi Rodzice. I teraz nie wiem, czy zacząć od dziś i tego COŚ, co stało się powodem do wypuszczenia w świat nowego posta, czy cofnąć się w czasie i napisać parę słów o turnusie…

Niech będzie porządnie, czyli od początku…

  1. Co robiłem?
    • codziennie od 9. do 14. maja chodziłem na zajęcia do Szkoły Jedzenia. Od poniedziałku do piątku jeździłem na dwie zmiany – poranną od 9/10:00 do 11/12/13:00 i popołudniową od 15/16:00 do 18/19:00. Dojazdy, choć daleko nie było, były dość kłopotliwe, głównie ze względu na problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego i fakt, że mam Brata, którego w między czasie trzeba było zaprowadzać do szkoły i odbierać, i Siostrę, która musiała ze mną jeździć.jeździmy razem Żeby to wszystko ogarnąć musieliśmy włączyć do akcji dwie Babcie, a i tak nie obyło się bez wyrwania trzech dni z cennego urlopu Taty.
    • chodziłem na zajęcia z neurologopedami, z którymi ćwiczyłem gryzienie i przeżuwanie na gryzakach, ruchy języka – przód, tył, lewo, prawo, góra, dół, oblizywanie itp., zabawy naprzemienne itp. Na piknik, w czasie którego miałem dostęp do różnych produktów. Mogłem jeść i pić to, na co miałem ochotę. A miałem ochotę oczywiście tylko na to, co znałem. Pierwszego dnia wciągnąłem dwa jogurty Jogobella – truskawkowy i malinowy, czyli te, które zwykle zjadam na śniadanie. Moich ulubionych serków i naleśników nie znalazłem, więc drugiego dnia zapakowałem do plecaka własny prowiant i podczas pikniku zjadłem tylko swoje naleśniki. Podczas kolejnych spotkań niczego już nie jadłem, za to obserwowałem, co jedzą inni, albo gotowałem różne pyszności z zabawek.

      Chodziłem też na zajęcia z integracji sensorycznej, na zajęcia muzyczne – KinderMusic i na spotkania z psychologiem, a wszystko to miało pośrednio lub bezpośrednio pomóc mi przezwyciężyć jedzeniowy problem. Czy się udało? Zobaczymy za jakiś czas.

  2. Czego się nauczyłem?
    • pracować na zasadzie „start”, „stop”, „start”, „stop”, czyli zaczynać i przerywać. „Stop” stało się moim hasłem bezpieczeństwa i wypowiadam je czasem zamiast „nie chcę”, „zostaw”.
    • komunikować, że nie chcę już się bawić – zamiast np. rzucać czymś, czego już nie chcę, odkładać i mówić, co mi leży na duchu.
    • udoskonaliłem zabawy naprzemienne.
  3. Czego nauczyli się Rodzice?
    • Dzieci chętnie próbują „po raz pierwszy”, kiedy nikt nie patrzy.
    • Dziecko nie wie, że musi jeść żeby żyć, więc korzyścią jest wspólny, miły i spokojny czas.
    • Położyć gdzieś tam jedzenie, żeby Staszek mógł próbować nowości sam z siebie, spontanicznie, bez nacisku.
    • Jedzenie powinno być podawane w takiej formie jaką dziecko lubi i z jaką sobie radzi. Jak papki, to papki, a resztę wyćwiczy się na gryzakach logopedycznych lub pałeczkach od bębenka 😉
    • Ciekawe jest to, co w cudzej misce, więc warto jeść wspólnie. Najlepiej zawsze.Wspólne posiłki
    • Nigdy nie zmuszać do jedzenia, nie decydować za dziecko co ma jeść i ile ma zjeść. Nie mówić „za babcię, za dziadka…”, „jak nie zjesz, to nie odejdziesz od stołu”, „jak nie zjesz, to niczego innego nie dostaniesz” itp.
    • Dla dzieci z osłabionym napięciem mięśniowym jedzenie jest dużym wysiłkiem i ciągnie się w nieskończoność, więc jest strasznie nudne.
    • Dzieci boją się strofowania – że brudno, że nachlapał, że źle.
    • Dać jeść zanim dziecko jest „za głodne”.
    • Jedyne, co dzieci mogą kontrolować i pokazać swoją autonomię, to jedzenie i wypróżnianie. Jeśli dziecko nie może decydować w innych sferach, to decyduje w tych, nad którymi inni nie mają kontroli.
    • Kiedy jest za dużo na talerzu, to meta wydaje się być strasznie odległa, a to bardzo zniechęca do podjęcia wysiłku.
    • Jedzenie nie może być karą, ani nagrodą.
    • Nie podawać nieakceptowanego pokarmu podstępem, nie wtykać do lubianego słoika innego jedzenia. (A ja i tak bym to wyczuł!).
    • Posiłek dziecka powinien trwać maksymalnie 20 minut, a przerwy pomiędzy posiłkami powinny trwać ok 3h.
    • Jedzenie bez zabawy – bajek, śpiewów, cyrków itp. Dziecko ma być świadome tego, że je.
    • Nie przeszkadzać w jedzeniu! Nie mówić „zjedz tak, albo tak”, „a pogryź dobrze”, „a spróbuj tego”.
    • Chwalić za sukces.
    • Nie pomagać na siłę, ale pomagać, kiedy dziecko potrzebuje wsparcia.
    • Nie narzucać dziecku, co ma jeść, bo dorośli też lubią sami wybierać. Dać wybór – mały, z dwóch rzeczy, ale dać.
  4. Co dalej?
    • Jak tylko skończę stałe zajęcia dodatkowe (byle do wakacji!), wrócę do Szkoły Jedzenia na zajęcia z neurlogopedą (p. Asia Sitarz <3). Czy wybiorę jeszcze jakieś, będzie zależało od tego, czy wszystko da się zgrać w czasie i od mojej zdolności kredytowej 😉
    • Koniec z fartuszkami i śliniaczkami! Jedzenie nie jest złe, więc brudzenie się nim też takie nie jest.
    • Nadal jem, to co chcę! I mam wybór – to, czy to? Tak zresztą było do tej pory. Sam sobie często zadaję to pytanie, kiedy włamuję się do spiżarki.
    • Wspólne gotowanie!Wspólne gotowanie To uwielbiam, ale niestety nie zawsze mamy na to czas. Plan na najbliższą przyszłość – naleśniki z jabłkami i jogurcik z truskawkami, czyli coś, co lubię.
    • Nie mam już być zachęcany do próbowania… to chyba największe wyzwanie, bo po prostu trzeba odpuścić, a odpuszczenia kojarzy się z przegraną.
    • Koniec z mówieniem, o tym że mam trudności w jedzeniu! Im więcej wszyscy o tym mówią, tym większy staje się problem.
    • Kiedy mam potrzebę gryzienia – mam „zajadać” elastyczne gryzaki.
    • Zgrzytanie. Robaków nie mam. Niestety. Tak byłoby najprościej. Skoro jednak nie one są przyczyną, to – przyczyny są inne. Najprawdopodobniej trzy – wynikające z potrzeby stymulacji sensorycznej, z potrzeby gryzienia i ze stresu przy wykonywaniu jakiegoś trudnego zadania. Co z tym zrobić? Nie komentować, a opukiwać buźkę w celu rozluźnienia mięśni żuchwy i dawać gryzaki.
    • Mam myć zęby szczoteczką elektryczną. (Robię to odkąd przyniósł mi taką Mikołaj).
    • Każdy ma prawo być zmęczony i nie chcieć czegoś robić. Ja też. I mam prawo, żeby te moje zmęczenie, znużenie, czy niechęć były respektowane.
    • Wśród wszystkich zajęć, które mam musi znaleźć się czas na odpoczynek i zabawę. Spoko koko, dobrze jest!
    • Mam oswajać się z różnymi fakturami i zapachami, a także dotykiem rozpoznawać przedmioty.
    • Rączkami ćwiczyć to, co robić ma buzia.

…Przeczytaj cały wpis

Pierwsza rocznica Dziennika Wydarzeń

Pisałem o nim już wcześniej, nawet kilka razy, więc niby więcej już nie ma potrzeby, ale właśnie stuknął okrągły rok od dnia, w którym założyłem mój Dziennik Wydarzeń. Jest co świętować, jest się czym chwalić, jest o czym opowiadać. A było to tak… rok temu, na jednym ze szkoleń z Metody Krakowskiej, organizowanym przez Fundację Wspierania Rozwoju „Ja Też”, a prowadzonym przez prof. Cieszyńską, Mama w końcu dała się przekonać, że lepszy Dziennik z czarno-białymi drukowanymi zdjęciami, niż żaden i tak jakoś poszło. Wcześniej nosiliśmy się z planem, ale każdy powód na „niezałożenie” był dobry – nie mam czasu, nie mam kolorowego tuszu w drukarce, nie mam pomysłu, nie wiem jak… bla, bla, bla.Dziennik WydarzeńW końcu uznaliśmy, że ważniejsze jest to, co Dziennik ma dać, niż to, jak wygląda. I tak już od roku, dzień w dzień wklejamy do niego zdjęcia, podpisujemy i czytamy. Pierwszy zeszyt, potem drugi i wreszcie …Przeczytaj cały wpis

„Żeby żyć, trzeba jeść! Trzeba umieć jeść…” Szkoła Jedzenia mnie tego nauczy…

nowa fryzuraBez pracy, nie ma kołaczy, więc jeśli chcę coś osiągnąć, muszę wziąć się do roboty! Zaczynam od zaraz. Na pierwszy ogień idzie to, co najważniejsze – jedzenie. W marcu zgłosiłem się do Fundacji „Żyć z Pompą” i poprosiłem o pomoc w rozwiązaniu największego z moich problemów. Zgodzili się, przyjęli mnie i już niedługo rozpocznę swoją wielką przygodę. Od 9. do 14. maja będę brał udział w turnusie w „Szkole Jedzenia” (koszt takiego turnusu to 2300zł. Będę mógł za niego zapłacić dzięki Waszym darowiznom i wpłatom 1% z podatku. Dziękuję!). W ramach turnusu będę miał zajęcia z psychologiem, z neurologopedą,  z terapeutą SI i z fizjoterapeutą, kinder music i zupełnie dziwny przedmiot – rodzina przy stole. Ale żeby wiedzieć, co robić, najpierw trzeba sprawdzić, w czym tkwi problem. Dlatego zaczynamy od diagnozy.

Zaczęło się od wypełnienia druków i przesłania dokumentacji, którą wystawili mi pracujący ze mną terapeuci…

Kolejnym krokiem jest spotkanie w Szkole Jedzenia.

8. kwietnia…

…wybieram się na diagnozę logopedyczną do p. Joanny Sitarz (to logopeda ze specjalnością z wczesnej interwencji logopedycznej). Najpierw, przez godzinę rozmawia Mama (ja w tym czasie jestem z Babcią Bożenką, z Antosiem i z Marysią na spacerku w parku). Pani Asia pyta Mamę o wszystko, co mogło mieć wpływ na to, że przestałem nagle jeść, o terapie jakie mam i jakie miałem, o to kiedy zaczęły się kłopoty i czy miałem wówczas jakieś stresujące zajęcia, czy sytuacje, które były dla mnie trudne, w jakim krzesełku pracowałem, a w jakim jadłem, jak wyglądały początki mojego jedzenia i karmienia, czy jadłem sam, czy bawiłem się jedzeniem, czy dotykałem… okazuje się, że wszystko to jest ogromnie ważne! Mama mówi, pani notuje i komentuje, a Mamie powoli otwierają się oczy i już chyba wie, kiedy i od czego to wszystko się zaczęło…Szkoła JedzeniaPo godzinie do akcji wkraczam ja! Jestem raczej wyluzowany. Nie widzę jedzenia, nie czuję jedzenia, nie mam żadnych obaw. Chętnie wchodzę do gabinetu i okazuje się, że bać się wcale …Przeczytaj cały wpis